– Zrobię wszystko, by wygrać tę wojnę. Nie po to leciałem z Orlando, by wrócić z niczym. „Diablo" jest dobrym bokserem, ale ja jestem lepszy i odbiorę mu pas – mówi Francisco Palacios nazywany Czarodziejem.
Czarne okulary, ciemny kaptur na wygolonej głowie. Urodzony w Nowym Jorku bokser wygląda groźnie, a liczne tatuaże jeszcze to podkreślają. Ale tylko do chwili, gdy zacznie mówić. Nie ma w nim śladu agresji, z uśmiechem dziękuje wszystkim, którzy pomogli mu doprowadzić do walki o tytuł. Pierwszy na tej liście jest Bóg, później Don King, jego promotor. Wierzy też, że gdzieś z góry pomaga mu brat Anthony, który zginął tragicznie siedem lat temu. Francisco obiecał mu, że zostanie mistrzem świata i teraz będzie miał okazję dotrzymać słowa.
Pytany, dlaczego został zawodowym pięściarzem, mówi, że każdy Portorykańczyk ma boks we krwi. – Tam od małego musisz walczyć i umieć się bronić. Dziś nie boję się nikogo.
Ma mocne nogi i szybkie ręce. Walczy z odwrotnej pozycji, ale potrafi ją zmienić. Twierdzi, że w sobotę jest gotowy na każdy scenariusz. Ceni Włodarczyka, ale w ringu go nie oglądał, bo uważa, że to nic nie daje. – Każda walka jest inna, więc nie ma sensu zaprzątać sobie głowy tym, co było kiedyś. Ja przecież walczę zupełnie inaczej niż Cunningham czy Fragomeni (poprzedni rywale Włodarczyka – przyp. red.) – tłumaczył „Rz".
W boksie amatorskim sukcesów nie odniósł. W 2004 roku podpisał zawodowy kontrakt, a w 2008 zmierzył się w Panama City z byłym rywalem Tomasza Adamka Luisem Andresem Pinedą. Znokautował go w drugiej rundzie. Na kolejnych czterech rywali potrzebował niespełna pięciu rund.