Faworytem był 27-letni Berto, Haitańczyk mieszkający od wielu lat w Miami na Florydzie. Mistrz WBC do walki z Ortizem przystępował niepokonany, mając na koncie 27 zwycięstw (21 przed czasem). To o nim mówiono, że byłby wymagającym rywalem dla Filipińczyka Manny'ego Pacquiao, najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe.
Młodszemu o trzy lata Ortizowi, Meksykaninowi z amerykańskim paszportem, nie dawano większych szans na sukces. Pokonał wprawdzie 28 rywali, nokautując 22 z nich, ale pamiętano, że poddał się w starciu z Marcosem Rene Maidaną, wcześniej przegrał przez dyskwalifikację z nieznanym Coreyem Alarconem, a dwie inne walki zremisował. Ale tamtego Ortiza już nie ma. Teraz, kiedy zmienił kategorię na półśrednią i nie musi już poddawać się katorżniczej głodówce, jest innym pięściarzem.
Szybkim, mocno bijącym, potrafiącym też przyjąć uderzenie rywala. I co najważniejsze, gotowym bić się 12 rund. Tak było z Berto. Tej walki szybko nie zapomną kibice boksu. Raz padał jeden, raz drugi. Kiedy wydawało się, że Ortiz wygra przez nokaut, nagle odwracały się losy i bliższy zwycięstwa przed czasem był Berto. Ci, którzy tego pojedynku nie widzieli, mają teraz szansę, by go zobaczyć. Ta wojna może zostać uznana za najlepszą walkę tego roku.
• Andre Berto – Victor Ortiz (niedziela, 20.30, Orange Sport)