Tym razem ściany nie pomogły pięściarzowi z Greisfwaldu. Niemiecki „Huragan" przegrał niejednogłośną decyzją sędziów, z których dwóch wypunktowało zwycięstwo Australijczyka - 118:110, 118:112. Tylko Dunka Berit Andreasen dała wygraną Sylvestrowi – 118:110.
W takich walkach jak ta najczęściej wygrywają gospodarze, a w Niemczech jest to ostatnio regułą. Bywają jednak sytuacje, gdy promotor ma inne cele i nie pomaga już swojemu zawodnikowi, tak jak wcześniej. Przekonał się o tym kiedyś boleśnie słynny Henry Maske przegrywając w Monachium swój ostatni pojedynek w karierze z Amerykaninem Virgilem Hillem, może coś o tym powiedzieć również Dariusz Michalczewski, który w podobnych okolicznościach stracił w Hamburgu tytuł mistrza świata, choć stoczył wyrównaną walkę z Meksykaninem Julio Cesarem Gonzalezem. W jego przypadku wynik też był niejednogłośny.
Michalczewski nie miał jednak pretensji do promotora Klausa Petera Kohla, bo znał reguły gry. Sebastian Sylvester też nie powinien mieć złudzeń, widocznie Wilfried Sauerland będzie teraz czerpał korzyści z występów Daniela Geale'a. A telewizja australijska płaci dobrze.
30. letni Geale na zwycięstwo zasłużył. Zadawał więcej ciosów, był aktywniejszy. Robił co mógł, by wygrać na obcym, mającym złą sławę terenie i dopiął swego. Starszy o pół roku Sylvester chyba za bardzo wierzył, że szczelna garda wystarczy do sukcesu. Uderzał kilka razy na rundę, nie dyktował tempa tylko czekał na ataki rywala. Jego ciosy były wprawdzie bardziej widoczne i wyglądały na mocniejsze, ale to Geale bił częściej.
Do tej pory Australijczyk urodzony na Tasmanii przegrał tylko raz, ze swoim rodakiem Anthony Mundinem i była to porażka problematyczna. Ponieważ Mundine jest bardzo popularny na Antypodach ich rewanżowa walka na pewno sprzeda się dobrze. Być może o to chodziło Sauerlandowi, która ma teraz swoje udziały w karierze Daniela Geale'a.