To miało być święto boksu. Kilkanaście tysięcy widzów w MGM Grand Garden w Las Vegas, miliony widzów przed telewizorami na całym świecie. Po 16 miesiącach przerwy wracał przecież „Money", Floyd Mayweather junior, który nawet jak nie walczy, nie daje o sobie zapomnieć.
Obok Fillipińczyka Manny Pacquiao to najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie wagowe. Miał zagwarantowane 25 milionów dolarów i wpływy z pay per view. W sumie mógł liczyć na 40 milionów. 24-letni Ortiz, mistrz świata organizacji WBC w kategorii półśredniej, w najlepszym wypadku na 2,5 mln. Takie różnice nikogo nie dziwią, to Floyd jest gwiazdą.
Ci, którzy liczyli na sensację i wygraną Ortiza, szybko stracili złudzenia. 34-letni Mayweather robił z ambitnym i silnym rywalem, co chciał. Do chwili przerwania pojedynku pod koniec czwartej rundy zadał 208 ciosów, z których 78 doszło celu. Ortiz odpowiedział zaledwie 26 uderzeniami. To była lekcja inteligentnego boksu w wykonaniu byłego mistrza czterech kategorii wagowych.
W czwartej rundzie Ortiz uderzył Mayweathera głową, za co sędzia Joe Cortez odebrał mu punkt, i w tym momencie zaczynają się kontrowersje. Broniący pasa WBC Ortiz przeprosił swojego słynnego rywala, a w zamian dostał dwa czyste ciosy na szczękę. Wielu twierdzi, że Mayweather wyprowadził je przed wznowieniem walki. Powtórki temu przeczą, ale Cortez jednak trochę się zagapił. To nie pierwszy przypadek, że sędzia ringowy nie panuje nad sytuacją.
W efekcie Ortiz został wyliczony i stracił tytuł mistrza świata. Mayweather odniósł 42. zwycięstwo, 26. przed czasem, i wciąż jest niepokonany. Po walce stoczył jeszcze słowny pojedynek z 80-letnim Larrym Merchantem, legendarnym komentatorem amerykańskiej telewizji HBO.