Niepokonany Anglik wierzył jednak, że może sprawić sensację i pokonać Martineza. Liczył, że ten go zlekceważy, a on to wykorzysta. I prawdę mówiąc niewiele brakowało, by tak się stało.
Pierwsze rundy były trudniejsze niż przypuszczano dla byłego mistrza świata.
Martinez w swoim stylu opuszczał ręce prowokując od pierwszego gongu urodzonego w Londynie Barkera, a ten z zimną krwią robił swoje. Był do tego starcia przygotowany jak pilny uczeń do najważniejszego egzaminu w życiu. Martinez, który nie ukrywa, że marzy o walkach z Mannym Pacquiao lub Floydem Mayweatherem juniorem był zdenerwowany przebiegiem tego pojedynku, który nie toczył się po jego myśli. W czwartej rundzie doznał jeszcze kontuzji nosa i sensacja wisiała w powietrzu. Ale Argentyńczyk był cierpliwy, tak jakby wiedział, że Anglik w końcu popełni błąd.
Barker chyba za wcześnie uwierzył, że jest w stanie pokonać gwiazdę zawodowego boksu, na chwilę zapomniał o podwójnej gardzie, na co tylko czekał „Maravilla". Ten były piłkarz z Buenos Aires i obiecujący kolarz jak mało kto potrafi takie sytuacje wykorzystać. Jest mistrzem kontrataku, dopiero wtedy może wykorzystać swoją szybkość.
W 10. rundzie Barker był już bliski porażki przed czasem, ale cudem dotrwał do gongu. Ale kolejne starcie było już dla niego ostatnim. Krańcowo zmęczony padł na deski po prawym sierpowym Argentyńczyka i został poddany przez sędziego ringowego Eda Cottona.