Psychologowie mówią, że każdy wielki sportowiec zaczyna tęsknić za rywalizacją mniej więcej po dwóch latach od zakończenia kariery. O tę tęsknotę legend tenisa zaczęto dbać jakieś 20 lat temu, gdy w Indian Wells odbył się pierwszy turniej nowego cyklu ATP Senior Tour.
Zaczynali nieśmiało, zepchnięci na boczne korty przy okazji Wielkiego Szlema lub innych turniejów, godzili się na pokazówki. Szybko okazało się, że ludzie to lubią, że połączenie nostalgii, zabawy i poważnej rywalizacji z klasą dawnych mistrzów daje niespodziewanie dobry efekt.
Drogę przetarł Jimmy Connors ze swym własnym amerykańskim cyklem zawodów dla tenisistów, którzy ukończyli 35 lat. Wprawdzie złośliwi twierdzili (nie bez racji), że zrobił to głównie z powodu swojej niegasnącej chęci wygrywania, ale fakty były za nim: w 1993 roku zaczynał z trzema turniejami, po zdobyciu sponsora, firmy Nuveen, cykl urósł do ponad 20 turniejów rocznie. Zanim zgasł na przełomie wieków, wędrował nie tylko po USA, ale był w Japonii, Rosji i RPA, w finale mistrzowie walczyli o 300 tys. dolarów.
Wiary i zapału starczyło również działaczom ATP, którzy wciąż organizowali Senior Tour, głównie w miastach europejskich. W 1997 roku przekształcili cykl w zawody światowe z wielkim finałem, czyli Masters, w Londynie. Dziś cykl nazywa się ATP Champions Tour, trwa od lutego do końca listopada, w 2011 składa się z ośmiu przystanków w atrakcyjnych miejscach świata: od Florydy przez Kolumbię, Brazylię, Chiny po Wielką Brytanię. Rok temu było dziesięć turniejów, za dwa lata ma być dwanaście.
Reguły uczestnictwa są następujące: grający muszą wycofać się z aktywnego życia sportowego w ATP Tour, mieć w dorobku numer 1 rankingu światowego, grę w singlowym finale Wielkiego Szlema lub grę singlową w drużynie, która zdobyła Puchar Davisa. W każdym turnieju jest miejsce dla ośmiu tenisistów. Format rywalizacji jest zbliżony do Masters (mecze w dwóch grupach, potem o pierwsze i trzecie miejsce), tylko zamiast trzeciego seta jest mistrzowski tie-break, do 10 punktów.