"Rz": Dlaczego pracował pan w Lechii tylko 35 dni?
Rafał Ulatowski:
Spodziewano się po mnie cudu, a jestem tylko trenerem. Myślano, że będę potrafił zrobić coś z niczego. W Gdańsku byłem miesiąc, trafiłem tam w okresie, w którym wielu piłkarzy leczyło kontuzje, a do końca roku pozostały tylko cztery mecze. Sądziłem, że zgodnie z ustaleniami będę mógł je potraktować jak poligon doświadczalny, po którym stwierdzę, kto przyda się przy budowie mojej Lechii. Ale nie jestem już trenerem, zaważyły na tym trzy porażki w tych czterech spotkaniach oraz brak zgody na mój plan działania na wiosnę.
Jaki to był plan?
Chciałem sprowadzić do drużyny liderów, piłkarzy z charyzmą, którzy w trudnych chwilach walki o utrzymanie potrafiliby pociągnąć zespół do przodu. Wierzyłem w swój trening, ale wiedziałem też, że z tych zawodników, których miałem do dyspozycji, więcej nie wyciągnę. To po prostu są inne typy osobowościowe, nie na czas bojowy. Prezesi mają wobec drużyny inny plan, szanuję to, rozstaliśmy się uściskiem dłoni.