Wszystko było piękne.
Fantastyczna atmosfera w Warszawie przez cały dzień, krótka, ale zapadająca w pamięć ceremonia otwarcia, kolorowy stadion.
Ale żeby w Warszawie etiudę Chopina wykonywał węgierski pianista, to już przesada. Polacy grali bardzo ładnie, przez całą pierwszą połowę Wojciech Szczęsny nie miał ani jednego strzału na bramkę. Wszystko działało jak trzeba: obrona była bezbłędna, a jedna z kilku akcji zakończyła się golem Roberta Lewandowskiego, z podania Jakuba Błaszczykowskiego. 50 tysięcy Polaków na trybunach dostało to, po co przyszło, płacąc po kilkaset złotych za bilety.
Pan Bóg też był dla nas łaskawy. Gdyby sędzia przyznał rzut karny za dotknięcie piłki przez
Damiena Perquisa, nikt nie miałby pretensji. Ale arbiter nie zagwizdał, a w kontrataku stoper Sokratis Papastathopoulos sfaulował po raz drugi i otrzymał czerwoną kartkę. Może niezasłużenie.