Kryzys reprezentacji trwa od 30 lat

Jeszcze raz przegraliśmy ważny turniej, bo nasza piłka jest słaba. Innych przyczyn porażki nie ma

Publikacja: 18.06.2012 02:26

Kryzys reprezentacji trwa od 30 lat

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Polska reprezentacja ostatni ważny mecz na mistrzostwach świata lub Europy wygrała na mundialu w Hiszpanii (1982), który zakończyliśmy szczęśliwie na trzecim miejscu.

Szczęściu pomogli piłkarze, bo trener Antoni Piechniczek miał jeszcze wtedy kilku takich, których znał cały świat. I jeśli jeden doznał kontuzji lub nie był w formie, jego miejsce zajmował drugi i też grał dobrze. To było pokolenie Grzegorza Laty, Władysława Żmudy, Zbigniewa Bońka, Andrzeja Szarmacha, Józefa Młynarczyka, Włodzimierza Smolarka, Pawła Janasa, Andrzeja Buncola. Cztery lata później, w Meksyku, kilku z nich już nie było, ale doszli młodsi, równie zdolni – Dariusz Dziekanowski, Jan Urban, Jan Furtok, Ryszard Tarasiewicz – i przegrali.

Wtedy poirytowany krytyką Piechniczek powiedział coś, co zaczęło żyć swoim życiem jako klątwa: „Nie chciałbym, aby na następny mundial polscy piłkarze musieli czekać 20 lat". Czekali 16.

Piechniczek dobrze wiedział, że poziom sportowy i organizacyjny polskiego futbolu odbiega od standardów światowych, więc awanse na mundiale są sukcesami ponad stan. Zależą głównie od klasy poszczególnych zawodników.

Grali sami najlepsi

Trener nie przewidział, że zmieni się ustrój, złotówka nabierze wartości, a farbowane zawodowstwo piłkarzy zostanie usankcjonowane. Dla wielu to był szok. Być może dlatego zawodnicy kadry Jerzego Engela między awansem na mundial w Korei a  pierwszym meczem byli bardziej aktywni na rynku reklam niż na boisku treningowym.  To wtedy powstał termin „mecz o honor", co towarzyszyło naszej reprezentacji i na kolejnym mundialu, w Niemczech, i na mistrzostwach Europy w Austrii. I różnie z tym honorem bywało. Jeden z najbardziej znanych piłkarzy, członek Klubu Wybitnego Reprezentanta, jeszcze przed wyjazdem do Korei, w terminie meczów ćwierćfinałowych, które były naszym celem sportowym, wykupił wczasy w ciepłych krajach. Tak wierzył w sukces drużyny, której był częścią. Wielu zawodnikom reprezentacja potrzebna była jako  promocja przy transferze do zagranicznego klubu.

W miarę upływu lat zaczęły się zmieniać proporcje. W kadrze Kazimierza Górskiego na mundial w roku 1974 nie było jeszcze ani jednego zawodnika z zagranicznego klubu. Cztery lata później – jeden (Włodzimierz Lubański), w Hiszpanii 82 – dwóch (Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach), na mundialu w Meksyku – czterech (Józef Młynarczyk, Zbigniew Boniek, Stefan Majewski, Władysław Żmuda).  Dziś przynależność klubowa nie ma większego znaczenia, bo ruch transferowy odbywa się bez żadnych ograniczeń. W 23-osobowej kadrze Polski na trwające mistrzostwa nasze kluby reprezentowało zaledwie sześciu piłkarzy: Grzegorz Sandomierski (Jagiellonia, chociaż formalnie belgijski Genk), Jakub Wawrzyniak i Rafał Wolski (Legia), Marcin Kamiński, Grzegorz Wojtkowiak, Rafał Murawski  (Lech).

Na pełnych obrotach

Nikt się takiej sytuacji nie dziwi. Ale ma ona znaczenie dla trenera reprezentacji. On może mieć pewność, że zawodnik pracujący na co dzień w dobrym klubie zachodnim zostanie dobrze przygotowany do sezonu, a więc i do takiego turnieju jak Euro.

Smudzie nie można zarzucić, że powołał kogoś według swojego widzimisię. W kadrze znaleźli się wszyscy najlepsi polscy piłkarze, a tam, gdzie kibice mają wątpliwości, trener wybrał nie gorszych. Przemysław Tytoń nie jest słabszy od Artura Boruca, a Wojciech Szczęsny będzie jeszcze lepszy, gdy zdobędzie więcej doświadczenia. Para stoperów Marcin Wasilewski – Damien Perquis, mimo wcześniejszych obaw, też grała dość poprawnie. Oczywiście nie wiadomo, jak by ta gra wyglądała z pominiętym przez trenera Michałem Żewłakowem. Innych poważniejszych wątpliwości chyba nie ma.

Trudno też zarzucić Smudzie i wybranym przez niego piłkarzom, grającym wcześniej w młodzieżowych drużynach Niemiec i Francji, dla których Polska była drugim wyborem, że nie potraktowali reprezentacji poważnie. Wprost przeciwnie. Ludovic Obraniak, Damien Perquis, Eugen Polanski, Sebastian Boenisch grali na pełnych obrotach. Jakiekolwiek posądzenia pod ich adresem, że potraktowali koszulkę z białym orłem instrumentalnie, byłyby  nieuczciwe.

Przegrani ale lubiani

Właściwie nie ma w tej kadrze piłkarza, o którym można by powiedzieć, że nie dał z siebie wszystkiego. Ale co innego zaangażowanie, a co innego umiejętności i forma. Wojciech Szczęsny miał pecha, że wypadł z gry już po błędach w meczu otwarcia, a może trenerzy postawili na niego zbyt wcześnie.  Z piłkarzy w polu, na których liczyliśmy najbardziej, zawiódł bodaj tylko Łukasz Piszczek.

Euforia, z jaką kibice czekali na mecze, a nawet pożegnania z piłkarzami we Wrocławiu i w Warszawie już po trzecim spotkaniu świadczą, że ta drużyna wciąż cieszy się sympatią. Przegrali, ale grali  do końca. Po prostu lepiej nie potrafią, a lepszych od nich nie ma. Franciszek Smuda powinien kontynuować to, co zaczął, bo jego praca ma sens. Widać postęp w porównaniu z poprzednimi laty, a większość zawodników to zdolna młodzież, która na razie musi swoje przegrać.

Już we wrześniu rozpoczynamy eliminacje do mistrzostw świata. Nie znajdziemy  wielu innych zawodników, a nie przypominam sobie, aby jakakolwiek zmiana trenera robiona w pośpiechu i na pokaz (w październiku są wybory w PZPN) wyszła reprezentacji na dobre.

Zmiany w PZPN są niezbędne, ale w zarządzie. Nie powinny one dotyczyć sztabu szkoleniowego i większości osób pracujących przy reprezentacji.

Polska reprezentacja ostatni ważny mecz na mistrzostwach świata lub Europy wygrała na mundialu w Hiszpanii (1982), który zakończyliśmy szczęśliwie na trzecim miejscu.

Szczęściu pomogli piłkarze, bo trener Antoni Piechniczek miał jeszcze wtedy kilku takich, których znał cały świat. I jeśli jeden doznał kontuzji lub nie był w formie, jego miejsce zajmował drugi i też grał dobrze. To było pokolenie Grzegorza Laty, Władysława Żmudy, Zbigniewa Bońka, Andrzeja Szarmacha, Józefa Młynarczyka, Włodzimierza Smolarka, Pawła Janasa, Andrzeja Buncola. Cztery lata później, w Meksyku, kilku z nich już nie było, ale doszli młodsi, równie zdolni – Dariusz Dziekanowski, Jan Urban, Jan Furtok, Ryszard Tarasiewicz – i przegrali.

Pozostało 87% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?