Dzień przesuwa się w noc. Po meczach na Stadionie Narodowym wychodzimy z redakcji około 2 w nocy. Miasto jeszcze żyje, co jak na senną Warszawę jest czymś nowym. Odsypiamy rano. O 9 w metro i do redakcji, na konferencję, na trening, spotkania.
W metrze wszyscy czytają kolumny sportowe i rozmawiają o wczorajszym meczu. Wychodzę na stacji Centrum, obok Strefy Kibica i jestem w kolorowym świecie. Mało spontaniczny Polak przypominał przez ten miesiąc Włocha, Hiszpana czy Irlandczyka.
W identyfikacji z reprezentacją nie było żadnych barier. Zniknęły gdzieś podziały, nikt nikogo nie pytał, skąd jest i na jaką partię głosował. Słyszałem historię o rodzinie, która szczęśliwie wylosowała bilety na mecz Polski z Grecją. Dorosłe dzieci pomalowały się przepisowo, włożyły koszulki i założyły szaliki. Matka się opierała, mówiąc, że w jej wieku to już nie wypada. Dzieci ją przekonały. – Kiedy weszłam do metra – opowiadała – zobaczyłam, że dopiero bez tych wszystkich akcesoriów kibica byłabym wyobcowana. Potem szliśmy przez most Poniatowskiego, wszyscy na biało-czerwono, wszyscy radośni, uśmiechnięci. Zupełnie inni niż na co dzień. Robiliśmy sobie zdjęcia na tle stadionu i z Grekami. A w środku, kiedy podnieśliśmy szaliki podczas hymnu, to była magia. Po meczu znów droga przez most i Aleje. Dzieci spytały złośliwie, czy trafię do domu, i poszły w miasto się bawić. Kiedy wróciłam, włączyłam telewizor, żeby przeżyć to jeszcze raz – opowiadała pani, która ostatni raz doświadczała czegoś podobnego, kiedy na początku lat 70. chodziła ze swoim chłopakiem na Legię. Tyle że wtedy Polska była szara, a dzisiaj jest kolorowa. Chorągiewki ze swojego samochodu zdejmę dopiero dziś. Zauważyłem, że ci, którzy je mają, są dla siebie milsi na szosie.
Kiedy przy Rotundzie wsiadłem do tramwaju nr 8, starszy pan, oglądający transmisje w TVP i czytający prasę, zasypał mnie swoimi wrażeniami z Euro. Robił to dość głośno, więc nie chcąc być niegrzeczny, powiedziałem, że ja już wysiadam. – To ja wysiądę z panem redaktorem – powiedział i na przystanku przy Dworcu Centralnym oświadczył: – Wiem, że pan się interesuje muzyką. A ja, proszę pana, śpiewam w dwóch chórach. Jestem tenorem. A ponieważ wygrają Włosi, to ja panu coś zaśpiewam. I wykonał „La donna e mobile" równie brawurowo jak jedna artystka nasz hymn. Przeprosiłem księcia Mantui, że się śpieszę, i zniknąłem w tunelu.
Miałem sześć lat, kiedy w Warszawie zbiegły się nieprzypadkowo w czasie trzy wydarzenia: otwarcie Pałacu Kultury, Stadionu Dziesięciolecia i Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów (na tym stadionie).