Jeszcze jeden dzień w Sheratonie i będzie po robocie. Zjazdy to nigdy nie był żywioł Grzegorza Laty.
Począwszy od tego wyborczego, na którym czytał program z kartki jak robot, przez ten z 2009, gdy opozycja się rozdokazywała i zagubiony prezes w pośpiechu oddawał mikrofon Zdzisławowi Kręcinie, aż po ten ostatni, dzisiejszy, na którym piłkarz legenda i szef marionetka odda władzę. Choć tak naprawdę oddał ją już dawno temu.
Wersal się skończył
Cztery lata temu wygrał już w pierwszej rundzie. Dziś to się nie uda żadnemu z pięciu kandydatów (walczą Zbigniew Boniek, Roman Kosecki, Edward Potok, Stefan Antkowiak i Zdzisław Kręcina). Miał wszystko: mistrzostwa Europy u siebie, aferę korupcyjną już zdetonowaną, pakt o nieagresji z rządem z okazji Euro (cztery lata – żadnego komisarza, tak nie było od czasów prezesa Kazimierza Górskiego), pieniądze z UEFA. Skończył, pielgrzymując w poszukiwaniu 15 rekomendacji wymaganych od kandydata na prezesa.
Opuścili go baronowie, nawet ci, którzy na jego plecach wkroczyli na salony. Nie chciały go poprzeć kluby, choć żyło im się z Latą spokojniej niż z Michałem Listkiewiczem, który bardzo niechętnie oddawał związkową władzę nad ligą. Nawet Zdzisław Kręcina uznał Latę za zbyt słabego, by się z nim sprzymierzać przed wyborami. Prezes w przedwyborczych przepychankach w ogóle się już nie liczył.
Dziś odchodzi. Pensję zachowa do końca roku, bo tak, według naszych informacji, jest sformułowany kontrakt jego i wiceprezesów. Jeśli wygra Edward Potok, to może – jak wspominał swego czasu – zrobi Latę kimś w rodzaju ambasadora związku. Inni kandydaci się z propozycjami nie wyrywają, ale to będzie raczej eleganckie pożegnanie.