Spodziewał się pan tak wyraźnego zwycięstwa?
Zbigniew Boniek:
Liczyłem na 40 – 50 głosów. Otrzymałem 61, ale to mnie nie zaskoczyło. Widziałem, jak zmieniają się poglądy niektórych delegatów i jak po wielu rozmowach, które w ostatnich tygodniach przeprowadziłem, zmienia się ich stosunek do mnie. Wielu się przekonało, że Boniek to nie jest miotła, która wymiecie wszystko, co było dotychczas, ale chcę coś zbudować, nie burząc wszystkiego na oślep.
Wśród wyborców było wielu tych, którzy przed czterema laty pana skreślili. Skąd wzięła się ta zmiana?
Ja się nie zmieniłem, tylko ludzie przyzwyczaili się do mnie. Każdy w tym środowisku wie, jaki jestem, że mam swoje zdanie, co nie znaczy, że nie jestem skłonny do kompromisu. Sądzę, że ludzie dokonali takiego wyboru, bo chcą faktycznych, a nie iluzorycznych zmian. Wizerunek PZPN jest zły i wyborcy uznali, że ktoś taki jak ja może go zmienić. Ufali mi jako piłkarzowi, zaufali jako kandydatowi na prezesa. Ludzie chcą mieć satysfakcję ze swojej pracy, a nie wstydzić się związku, który ma historyczne zasługi.