Właśnie kończy tournee po wszystkich telewizjach. I mówi w nich to co przed wyborami, a czego dotychczas z nim nie kojarzyliśmy. Że trzeba dowartościować futbol amatorski, bo ten zawodowy raz lepiej, raz gorzej, ale sobie radzi. Że wszyscy są potrzebni, że trochę betonu przyda się na każdej budowie. Że futbol musi wrócić do ludzi, że trzeba obniżyć ceny biletów na najbliższy mecz towarzyski reprezentacji. Że chce budować i z tymi, którzy go w wyborach nie popierali, bo przecież np. nowy wiceprezes Marek Koźmiński to stronnik Romana Koseckiego, a sam Kosecki został zaproszony jako pierwszy do ekipy zwycięzcy.
Krótko mówiąc, przejął PZPN Zbigniew Boniek wszystkich Polaków. Kto by w nim dzisiaj rozpoznał tego Bońka z debat przedwyborczych sprzed czterech lat, który sobie dworował z rywali. Albo tego Bońka, o którym Leo Beenhakker mawiał, że siedzi na swojej górze nad Lago Maggiore i wszystko wie lepiej.
Ten nowy Zibi chce słuchać, a nie tylko mówić. Cztery lata temu ogłaszał, że trzeba by się zastanowić nad zlikwidowaniem wojewódzkich związków piłkarskich. A w piątek wygrał między innymi dzięki temu, że większość szefów tych związków, tak zwanych baronów, grała w jego drużynie. Kiedyś z Kazimierza Grenia, barona podkarpackiego, pokpiwał jak z niegroźnego szaleńca. A teraz z Greniem poszedł do wyborów. I wygrali nie tylko głosowanie na prezesa, zarząd też w dużej części ułożyli sobie tak, jak chcieli.
Jesteśmy przeciw
Greń, który cztery lata temu robił kampanię wyborczą Grzegorzowi Lacie, a teraz znów wygrał, sekretów tej walki zdradzać nie chce, bo jak mówi „Rz", nie będzie takiej wiedzy sprzedawał tanio, może kiedyś napisze o tym książkę.