Jak Zbigniew Boniek zstąpił do ludu

Zmienił się on, ale zmienił się też PZPN. Beton pękał od dawna, bez tego nie pomogłaby i najlepsza kampania

Publikacja: 29.10.2012 00:52

Boniek dostał kredyt zaufania, jakiego w PZPN nie miał nikt

Boniek dostał kredyt zaufania, jakiego w PZPN nie miał nikt

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Właśnie kończy tournee po wszystkich telewizjach. I mówi w nich to co przed wyborami, a czego dotychczas z nim nie kojarzyliśmy. Że trzeba dowartościować futbol amatorski, bo ten zawodowy raz lepiej, raz gorzej, ale sobie radzi. Że wszyscy są potrzebni, że trochę betonu przyda się na każdej budowie. Że futbol musi wrócić do ludzi, że trzeba obniżyć ceny biletów na najbliższy mecz towarzyski reprezentacji. Że chce budować i z tymi, którzy go w wyborach nie popierali, bo przecież np. nowy wiceprezes Marek Koźmiński to stronnik Romana Koseckiego, a sam Kosecki został zaproszony jako pierwszy do ekipy zwycięzcy.

Krótko mówiąc, przejął PZPN Zbigniew Boniek wszystkich Polaków. Kto by w nim dzisiaj rozpoznał tego Bońka z debat przedwyborczych sprzed czterech lat, który sobie dworował z rywali. Albo tego Bońka, o którym Leo Beenhakker mawiał, że siedzi na swojej górze nad Lago Maggiore i wszystko wie lepiej.

Ten nowy Zibi chce słuchać, a nie tylko mówić. Cztery lata temu ogłaszał, że trzeba by się zastanowić nad zlikwidowaniem wojewódzkich związków piłkarskich. A w piątek wygrał między innymi dzięki temu, że większość szefów tych związków, tak zwanych baronów, grała w jego drużynie. Kiedyś z Kazimierza Grenia, barona podkarpackiego, pokpiwał jak z niegroźnego szaleńca. A teraz z Greniem poszedł do wyborów. I wygrali nie tylko głosowanie na prezesa, zarząd też w dużej części ułożyli sobie tak, jak chcieli.

Jesteśmy przeciw

Greń, który cztery lata temu robił kampanię wyborczą Grzegorzowi Lacie, a teraz znów wygrał, sekretów tej walki zdradzać nie chce, bo jak mówi „Rz", nie będzie takiej wiedzy sprzedawał tanio, może kiedyś napisze o tym książkę.

Ale przyznaje, że na początku Boniek nie był przekonany do kampanii objazdowej, podróży, rozmów. Z czasem zmienił zdanie. Nie wyrywał się do wywiadów, jechał po cichu i zajechał najdalej.

– I wcale nie zdecydowała ostatnia noc w Sheratonie, choć nie ma co ukrywać, spora grupa delegatów odeszła wtedy od Romana Koseckiego i przeszła do nas – mówi Greń.

To kolejne wychylenie wahadła w PZPN. Zwycięstwo Grzegorza Laty sprzed czterech lat było trochę jak przejście Samoobrony przez polską politykę (choć akurat głównym hasłem było raczej awuesowskie „Teraz, k...a, my").

Wiadomo było, przeciw czemu ci ludzie są: przeciw rządowi przysyłającemu komisarzy, przeciw pezetpeenowskim salonom, które za czasów późnego Michała Listkiewicza mocno się oderwały od związkowych dołów, przeciw Beenhakkerowi i innym zagranicznym trenerom. Natomiast nie bardzo było wiadomo, za czym ta ekipa jest. Oczywiście, poza tym, że była za podwyżkami pensji i diet.

Zmiana twarzy

Może taką inwazję PZPN po prostu musiał przeżyć, żeby dojść do ściany i teraz wybrać Bońka. Bo to nie tylko on zrozumiał, że gra się, jak przeciwnik pozwala. To również PZPN się zmienił. Zapominamy o tym często, bo ze związku zrobiliśmy sobie worek treningowy, a jego zjazdy oglądamy jak kabaretony, wyłapując co lepsze gagi. Zapominamy, że już kilka lat temu PZPN – pod przymusem, ale nie patrzymy teraz na intencje, tylko efekty – zmienił statut tak, by do zarządu dopuścić również działaczy z piłki zawodowej. Że ujawnia na zjazdach swój budżet, a nawet że zaczął na nich głosować elektronicznie.

Wbrew powszechnemu przekonaniu te elektroniczne maszynki, które zmieniły bieg wyborów – delegaci nie mieli po pierwszej turze czasu, by się naradzić i zareagować na świetny wynik Bońka – nie debiutowały w piątek. Były już używane wcześniej, za to pierwszy raz dopuszczono je w tak ważnym głosowaniu.

Byli tacy, co o piątkowych wyborach mówili jak Joanna Szczepkowska o 4 czerwca: że skończył się w PZPN komunizm. Jeśli tak jest, to związkowy beton nie został wysadzony w dniu głosowania, tylko kruszał powoli od dawna, aż się zapadł. Rządy przetrwania Grzegorza Laty i cztery lata bez rządowego komisarza sprawiły, że skończył się syndrom oblężonej twierdzy, a zaczęło poszukiwanie winnych wśród swoich. Na kolejnych zjazdach widać było, że opozycja jest coraz lepiej przygotowana, że coraz mniej jest absurdalnych przemówień jak z narady partyjnego aktywu, że pojawiają się nowe twarze. Na 118 delegatów zjazdu było w piątek tylko ok. 40, którzy wybierali Latę.

Gdzie płynie plankton

I jest jeszcze jedna ważna różnica. Ci, którzy wtedy prowadzili do władzy Latę, nie robili tego, bo uważali go za dobrego. Po prostu nie mieli między sobą nikogo wyrastającego ponad resztę i przystali na kandydata malowanego, żeby za jego plecami dzielić wpływy.

Wtedy jeszcze mogli się tłumaczyć, że to Michał Listkiewicz nie dopuścił, by wyrósł mu pod bokiem jakiś silny rywal. Ale przez cztery lata bez Listkiewicza też nikt taki się nie pojawił. A działacze jak Greń czy pomagający mu w organizowaniu kampanii na Pomorzu Bogdan Duraj zobaczyli, że doprowadzili do stołków ludzi miernych, którzy szybko zaczęli urządzać własny salon i do niczego ich już nie potrzebowali.

Ci, którzy próbowali ten nowy salon utrzymać przy władzy w obecnych wyborach, przegrali, bo nie zorientowali się, jak wielu ludzi do siebie zrazili. Ryszard Niemiec, mentor ustępujących działaczy, który jako szef potężnego krakowskiego związku powtarzał, że to „plankton zawsze płynie do wielkich", przegapił ten moment, gdy najbardziej zachowawczy baronowie sami zaczęli się stawać planktonem.

A potem się już zupełnie pogubili. Początkowo proponowali swoje poparcie Bońkowi, ale zrazili się, bo nie chciał iść na ustępstwa. Potem przeżyli oczarowanie Koseckim, ale też doszli do wniosku, że zbyt trudno będzie nim sterować. Więc postawili na Potoka, wiedząc, że Boniek nie zawrze sojuszu z Koseckim, bo ich współpracownicy, Piotr Burlikowski i Cezary Kucharski, są dla siebie rywalami na rynku menedżerów piłkarskich.

Więc baronowie z pomocą polityków próbowali Koseckiego wepchnąć w sojusz z Potokiem. Znów nie docenili zniechęcenia delegatów swoimi rządami. Nie zrozumieli, że wielu, widząc Rudolfa Bugdoła za plecami Koseckiego, nawet mimo sympatii do tego drugiego wybierze Bońka. Kiwali się, kiwali, aż się sami zakręcili. Jeśli naprawdę wierzyli, że okiwają akurat Bońka, to trudno o lepszy dowód, że już pora odejść.

Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie