Na krawędzi stali już więksi od nich. Spod topora ledwo wywinęła się kiedyś Borussia Dortmund, ciągłe życie wbrew księgom rachunkowym omal nie zniszczyło Leeds United, a kłopoty dosięgły też m.in. Valencię. Dopiero ugoda hiszpańskiego klubu z bankami w grudniu ubiegłego roku umożliwiła wznowienie prac przy budowie nowego stadionu.
Najświeższy przykład, czyli Glasgow Rangers pokazuje, że to nie przelewki i kryzys dotarł już również do Szkocji. Rangersi zbankrutowali i muszą zaczynać wszystko od nowa. Serca z Edynburga chcą tego losu uniknąć, dlatego wzywają wszystkich ludzi dobrej woli do pomocy.
Hearts na krawędzi postawił królewski urząd skarbowy, który wydał nakaz likwidacji za niezapłacone podatki na kwotę 450 tys. funtów. Później okazało się, że w listopadzie klub czeka jeszcze rozprawa na dodatkowe 1,75 mln funtów.
W dzisiejszym futbolu takie długi to tyle co nic, księgowy Barcelony, Chelsea czy Realu uśmiechnąłby się z tęsknotą, ale Hearts jest przygwożdżony do ziemi, bo takiej siły marketingowej jak wielcy futbolu nie ma. Skoro kłopotom nie oparli się nawet Rangersi, to co dopiero oni.
John Robertson, jeden z legendarnych piłkarzy tego klubu, powiedział, że oświadczenie zarządu Hearts to nie tyle apel czy prośba do kibiców, ale „wezwanie do broni".