Brooklyn sam sobie wybrał taki los. Dopóki mieszkał w Los Angeles, miał spokój. Nazwisko Beckham nigdy anonimowe nie będzie, ale nie dręczyli go przynajmniej porównaniami z ojcem.
Trenował w akademii klubu Galaxy i był jednym z wielu chłopców tam zapisanych. Teraz to się zmieni, bo rodzina wraca do Anglii. Tylko, że Brooklyn Beckham nie będzie trenować w Manchesterze United, ale najprawdopodobniej w Chelsea.
Na Wyspach dobrych adresów dla niego nie ma, wszędzie go znajdą, wszędzie wytropią. Ale jeśli ma być piłkarzem, to nie może patrzeć codziennie na trybuny Old Trafford. Ze wszystkich złych miejsc, Beckhamowie wybrali chyba najlepsze.
W Chelsea nikt Brooklyna za zasługi ojca ciągnął nie będzie, jak się nie sprawdzi, to go pożegnają. A jeśli mu się uda, to każdemu spojrzy w oczy i powie: widocznie jestem dobry. W historii futbolu wielu było synów, których przygniatał cień ojca. Franz Beckenbauer miał trzech synów. Jeden został lekarzem, drugi doradcą inwestycyjnym. Trzeci, Stephan stwierdził, że chce być piłkarzem. Grał w amatorskich drużynach Bayernu, potem w Kickers Offenbach, w Saarbruecken. Najlepszy klub, w którym odgrywał jakąś rolę to TSV 1860 Monachium. Teraz jest skautem w Bayernie i trenuje juniorów do lat 17. I wreszcie ma spokój. Może trochę brakowało mu talentu, może za dużo od niego wymagali, może więcej nie był w stanie zrobić.
Jordi Cruyff osiągnął całkiem sporo i z pewnością pozostałby w pamięci kibiców jako niezły piłkarz, gdyby nie był synem Johana. Ojciec wtedy, kiedy on dorastał, trenował Barcelonę i zaprosił go do pierwszej drużyny. Wchodzisz do szatni, a tam milkną wszystkie żarty, odwracasz się, a za plecami szepczą ci, że jesteś wtyczką starego. Zaprzeczysz, to nie uwierzą. Przejście do Manchesteru United, po Euro 96 było wybawieniem. Tylko, że tam Jordi trafił na czas największej chwały klubu. I jak tu się przebić, kiedy konkurentami są Ryan Giggs, David Beckham albo Roy Keane? I jeszcze ten cień ojca.