Lepszy rydz, niż nic

Z Marcinem Dołęgą o zmianach tym podnoszeniu ciężarów, wyjeździe by zarobić i mistrzostwach świata w Warszawie

Aktualizacja: 15.02.2013 11:12 Publikacja: 15.02.2013 11:07

Lepszy rydz, niż nic

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Rz: Po tym, co się stało w Londynie jeszcze jest motywacja do ciężkiej pracy?

Marcin Dołęga

: To, czy motywacja jest, okaże się dopiero w tym sezonie. Na pewno czeka mnie ciężkie zadanie, bo to, co się stało w Londynie zostanie w głowie do końca życia. Są takie dni, w których do tego wracam, nie udało się wszystkiego wyrzucić z pamięci. W tym sezonie są mistrzostwa Europy i pół roku później mistrzostwa świata. Chciałbym wystartować w obu imprezach, ale decyzję o tym podejmę dopiero po ogłoszeniu list wyników. Muszę zobaczyć, czy jest szansa na walkę o medal. Nie zamierzam rozmieniać się na drobne, ale życie mnie zmusiło do tego, żebym o tych zawodach też myślał. Na pewno byłoby inaczej, gdyby po nieudanym starcie w igrzyskach nie zabrano mi stypendium, a nie ukrywam, że ciężary to też jest mój zawód. Mam rodzinę i muszę ją utrzymać.

Czy pan już wie, co się stało w Londynie?

Długo mi zajęło pogodzenie się z tym. Na sto procent tego nie powiem, ale po rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że po prostu poczułem się zbyt pewny siebie. Wchodząc na salę rozgrzewkową nie miałem godnych siebie rywali i przegrałem z samym sobą. Wynik, który dał złoty medal, 412 kg, to dla mnie był śmiech. Dwa tygodnie przed wyjazdem do Londynu z łatwością uzyskiwałem wynik 430 kg. Miałem ogromną szansę i jej nie wykorzystałem.

Jest żal, że jeden nieudany występ i stypendium znika?

Nikt nie pamięta o latach poświęceń? Już się z tym pogodziłem. Takie są przepisy i to spotkałoby każdego. Ja już w 2011 roku miałem stypendium przyznane warunkowo, bo poddałem się operacji barku. W 2012 roku był nieudany start w Londynie i nikt za darmo nikomu nie będzie płacił. Muszę przecierpieć ten okres i powalczyć o jak najlepsze miejsce w mistrzostwach Europy.

I stąd decyzja o startach we Francji?

Tak, już za dwa i pół tygodnia wylatuję do Francji na finał ligi po to, by zarobić pieniądze. Taki jest sport. Ciężary nie są taką dyscypliną, gdzie zarabia się dużo. Stypendia od wielu lat się nie zmieniły, ale lepszy rydz niż nic. Nie mamy Golden League jak w lekkiej atletyce. Są praktycznie dwie imprezy w roku, gdzie trzeba walczyć o miejsce, dające stypendium, ale za zdobycie ósmej pozycji dostaje się około tysiąca złotych. To są naprawdę mało.

W Rio de Janeiro jeszcze pan spróbuje?

Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Dźwigam ciężary już 21 lat i wiem, że ciągnę resztkami sił. Obiecałem Szymonowi Kołeckiemu, że dopóki będę zdrowy i będę osiągał wyniki pozwalające na walkę o medale, to nie zrezygnuję. Ale nie lubię się rozmieniać na drobne. Jeżeli stwierdzę, że już nie mam szans, to powiem dość i wtedy będę się chciał pomagać Szymonowi w innej roli.

A w funkcjonowaniu związku coś się zmieniło po wyborach?

Jestem przewodniczącym rady zawodników i widzę, że są duże zmiany. Szymon za wszelką cenę chce mistrzostwa świata zorganizować jak najlepiej. Teraz rozmawia ze sponsorami, bo to wielkie wyzwanie.

Sport
Związki sportowe nie chcą Radosława Piesiewicza. Nie wszystkie
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali