Piłkarze są pazerni

Profesor Janusz Filipiak, właściciel Cracovii, o blaskach i cieniach sponsorowania pierwszoligowego klubu

Publikacja: 11.03.2013 07:30

Janusz Filipiak

Janusz Filipiak

Foto: materiały prasowe

Powiedział pan na początku roku, że żałuje, iż Cracovia nie spadła już trzy lata temu z ekstraklasy. Dziś też by pan tak powiedział?

Janusz Filipiak:

Są różne modele sponsorowania i różne motywy. Większość osób sponsoruje, bo chce mieć sukces, wygrywać, wejść do Ligi Mistrzów i to nie jest nasz model. Cracovia to jest klub szczególny, mający potężną pozycję w Krakowie, jedno z aktywów tego miasta. Jego kibice są z nim związani na dobre i na złe. Oczywiście, każdy chce sukcesu, ale nawet, gdy Cracovia nie wygrywa, to ciągle jest więź z klubem. To, co się okazuje po 10 latach naszej obecności, to bardzo duża akceptacja społeczna tego, że Comarch jest sponsorem. Powtarzam, każdy chce wygrywać, ale od wygrywania jest ważniejsze to, że ten klub wyprowadziliśmy na prostą. Mamy piękny stadion, podziwiany przez wszystkich, halę lodową, własne obiekty treningowe. Ten klub mam większe znaczenie niż inne, gdzie jest tylko dwudziestu facetów biegających po boisku.

Mówi pan, że kapitał społeczny jest najważniejszy, ale kibice Cracovii aniołkami nie są. A jak nie ma wyników, a chuligani narozrabiają, to się chyba wszystkiego odechciewa?

Mówimy o tym, co się za klubem ciągnie, bo ostatnie zamieszki mieliśmy kilka lat temu. Wtedy zmniejszyłem pojemność trybun z 10 tys. do 2,5 tys. To zostało bardzo źle przyjęte przez kibiców, ale odniosło skutek. Od tego czasu nie mamy z nimi problemów.

Wtedy pan bardzo gorzko mówił o kibicach, którzy przeciągnęli na swoją stronę stadionowych stewardów.

Tak, tylko, że to nie była wypowiedź dla prasy. Poszedłem się spotkać z kibicami i pokłóciłem się z nimi. Zapytałem: czy są kibicami, czy wrogami Cracovii. Powiedzieliśmy sobie parę ostrych słów wtedy. Rozmawiałem wtedy z prezesem Mariuszem Walterem, który dzielnie twierdził, że wyrzucił 150 osób. Ja powiedziałem, że wyrzuciłem 7,5 tysiąca. Trudno jest mówić prasie, że jest fajnie z kibicami, bo oni w każdej chwili mogą pokazać co innego. Ale dziś nasze relacje są tak dobre, jak mogą być.

A kiedy pan mówił w rundzie jesiennej, że nie chce iść na wojnę z kibicami, to co pan miał na myśli?

Kara, którą dostaliśmy była niewspółmierna do przewinienia. Z jednej strony telewizja chce mieć widowisko, a race są częścią tego widowiska. Nic złego się nie dzieje, dopóki nie lecą na boisko, a wtedy nie poleciały, a z drugiej strony na klub nakładane są kary. Powiedziałem kibicom przez media swoje uwagi, a oni mi przysłali maila, w którym przeprosili i napisali, że rozumieją, że to nie było dobre dla klubu. Obiecali, że się to nie powtórzy.

Z kibicami się pan dogadał, a z piłkarzami też? Pewnie nóż się nieraz w kieszeni otwierał, kiedy płacił pan grube miliony, a wyników nie było.

Na całym świecie piłkarz to jest młody człowiek, który ma swoje pięć minut w życiu, żeby zarobić pieniądze. Ja, jako biznesmen, odnoszę sukces w dojrzałym wieku, a im w wieku 34 lat kończy się kariera. Stąd się bierze ich pazerność. My to przyjmujemy do wiadomości, natomiast chcemy, żeby się w pracy starali. Nie tolerujemy sytuacji, w której liczy się tylko kasa, a nic w zamian. Jak chcesz zarobić, to musisz z siebie sporo dać. Wcześniej nas to irytowało, a teraz staramy się mniej tym oburzać, a bardziej sterować. To jest podstawowe zadanie, żeby dobrać zawodników, którzy poważnie traktują swoje obowiązki.

Był pan zdziwiony tym, że Mateusz Klich nie poradził sobie w Wolfsburgu?

Nie byłem zdziwiony. Nie jestem wielkim znawcą piłki, ale uważałem, że poszedł tam przedwcześnie. Myśmy mu to tłumaczyli w klubie, nie tylko ja, ale także inni zawodnicy, którzy podobną historię przeszli. Wtedy w drużynie był Andrzej Niedzielan, który też swoje przeszedł w zachodnich klubach. Podawaliśmy różne przykłady, ale u niego magia kasy i chęć szybkiego wypromowania się była tak wielka, że w ogóle nie chciał nas słuchać. Machnąłem w końcu ręką.

A jak pan patrzy na ekstraklasę i widzi, że Polonia Warszawa bez pieniędzy gra na wiosnę bardzo dobrze, a Legia i Lech, które mają pieniądze, zaliczają wpadki to sobie pan myśli: znam to wszystko bardzo dobrze?

To jest wielki problem polskiej piłki nożnej, gdzie zawodnicy nie traktują poważnie swoich obowiązków. Przychodzą, biorą pieniądze i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Niestety jest tak, że piłkarze wiedzą, że jak pieniądze mają zagwarantowane w kontrakcie, to muszą je dostać, bo wszystkie sądy staną po ich stronie. Często grają tylko wtedy dobrze, gdy starają się o nowy kontrakt.

Jak się gra w pierwszej lidze? Teraz, przy nowych stadionach w ekstraklasie, jest pewnie duża różnica?

W naszym wydaniu nie ma żadnej różnicy, mecze gramy na dobrym stadionie, przychodzi sporo kibiców. Kiedy jedziemy na mecze wyjazdowe, to widać nędzę polskiej piłki. W pierwszej lidze klubom z góry tabeli urąga przyzwoitości: boisko jest obok blokowiska, z drugiej strony jest kawałek trybunki, płyta jest tragiczna, pofałdowana. Wiosną walczymy o awans. Stworzyliśmy zimą warunki organizacyjne po to, żeby awansować. Ale w piłce nożnej wszystko trzeba zdobyć na boisku.

Powiedział pan na początku roku, że żałuje, iż Cracovia nie spadła już trzy lata temu z ekstraklasy. Dziś też by pan tak powiedział?

Janusz Filipiak:

Pozostało 97% artykułu
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką