Reklama
Rozwiń

Duży Sasza, najważniejszy człowiek w teamie Sereny Williams

Nazywa się Aleksandar Bajin. Na meczach Sereny Williams siedzi w pierwszym rzędzie. Od sześciu lat zawsze przy niej

Publikacja: 23.03.2013 00:01

Duży Sasza, najważniejszy człowiek w teamie Sereny Williams

Foto: AFP

Znajomi mówią na niego Big Sascha – Duży Sasza. On sam powtarza, że zależnie od potrzeb jest terapeutą, trenerem, chłopcem na posyłki, ochroniarzem, powiernikiem i doradcą. Sporo tego, ale to wszystko prawda. Jak Serena odpadała w pierwszej rundzie Roland Garros 2012, to nie pobiegła po meczu do psychoterapeuty, siostry, agenta czy rodziców. Poszła do swej grupy wsparcia, powiedziała, żeby jechali innym autem. Ona wsiadła na tylne siedzenie tylko z Saszą i wtedy pozwoliła, żeby wreszcie popłynęły łzy.

– Jest kimś znacznie ważniejszym niż jakiś chłopak, z którym ćwiczę odbicia. Poza rodzicami, to najważniejsza osoba w teamie. To mój starszy brat. On jest w rodzinie – powiedziała kiedyś Serena. Sasza, jak to słyszy, to się rumieni.

Był obecny przy siedmiu z 15 jej tytułów wielkoszlemowych, przy złotych medalach olimpijskich w Londynie, towarzyszył jej powrotowi na pierwsze miejsce rankingu WTA, był też przy niej w szpitalu, gdy miała zakrzep krwi, gdy wpadała w sportowe dołki i z trudem z nich wychodziła.

Linia między pracodawcą i pracownikiem zatarła się już dawno. – To naszą relację uczyniło trwalszą, ale także znacznie trudniejszą, bo teraz jej sukcesy to także moja osobista sprawa – mówi Bajin.

Jak większość podobnych mu tenisowych chłopaków do wynajęcia, kiedyś miał własne ambicje. Urodził się 28 lat temu w Serbii, dorastał przez większość życia w Monachium. Obiecujący junior, potem młodzieniec, którego pierwsze próby zawodowe wyniosły na 1149. miejsce rankingu ATP w 2007 roku. Więcej nie osiągnął. Motywację stracił po nagłej śmierci ojca, w wypadku samochodowym.

Robotę u Sereny dostał przypadkiem, naprawdę. Były partner treningowy tenisistki Jovan Savić zadzwonił kiedyś do niego w nocy z propozycją pracy podczas pobytu Amerykanki w Monachium. Sasza z początku odmówił, akurat był na imprezie, zabawa się rozkręcała. Savić zadzwonił jeszcze raz, godzinę później i powiedział, że nie znalazł nikogo innego. Alkohol w żyłach osłabił opór Bajina. Zgodził się. – Okazało się, że poszło mi zupełnie dobrze – mówił o pierwszych lekcjach z Sereną, krótko przed Roland Garros 2007.

Tak naprawdę trafił znakomicie. Treningi z Sereną w kręgach „hitting partners" – chłopców do odbijania, albo do bicia, jak niekiedy żartuje się z tenisistów grających z kobietami, to praca marzeń. Oczywiście to także coś więcej – na liście obowiązków poza standardem pojawiły się punkty: wspólne rozciąganie, przynoszenie i organizacja posiłków, wyszukiwanie innych sparingpartnerów, rezerwacja kortów, dbanie o naciąg rakiet, no i obowiązkowo naśladowanie stylów gry głównych rywalek: Marii Szarapowej, Wiktorii Azarenki, Petry Kvitovej, Na Li. Agnieszki Radwańskiej też.

– Właściwie zacząłem robić wszystko, czego zażądała, poza graniem lewą ręką – twierdził Bajin. Sam też czasem coś wymyśla. Gdy Serena wychodziła spięta na kort w Brisbane, wyskoczył na kort przed kamery i przedefilował tam „księżycowym" krokiem Michaela Jacksona. Trudno było się nie śmiać. – Jest trochę psychiczny. Jest zabawny i jest ciut stuknięty. Bardzo podobny do mnie – oceniła Serena.

– Po prostu staram się czynić jej życie tak łatwym, jak to możliwe, w każdym aspekcie. Próbuję dawać jej przykład, w sali gimnastycznej i na korcie. Jeśli muszę zrobić z siebie głupka, bo to da jej motywację, to robię i jestem zadowolony – tłumaczy Sasza.

To nie sekret, że bywał nie raz blisko wyrzucenia z pracy, zwłaszcza w 2009 i 2010 roku, gdy Serenie nie szło jak chciała w US Open. Bywało, że doprowadzała go do wściekłości na przykład w połowie rozgrzewki i wtedy dobrze poznał, co to znaczy pracować z paskudną tenisistką. Nauczył się jednak, że młodsza z córek Richarda Williamsa czasem musi po prostu wypuścić nadmiar gorącej pary i wściekłość jej przechodzi. W sumie opłaca się przeczekać i dalej robić swoje. – Mówię jej w takich chwilach: jestem tylko człowiekiem, ale zrzuć to na mnie, cokolwiek ci dolega, dam radę – wspomina Sasza Bajin.

Są wobec siebie lojalni. Zdarzyło się, że padł pijany obok niej na łóżko. Bywało, że zwierzał się jej z najbardziej intymnych sekretów. Żadnych dąsów i złośliwości. – Zna mnie lepiej niż własna matka – powiedział dziennikarzowi. Gdy Serena długo chorowała, zawsze był gotów przyjechać, opowiadać dowcipy, robić tygodniami zakupy i śpiewać wspólnie karaoke. Wtedy też dostawał pełną pensję. Tylko jak powiedział, że trochę tęskni za pracą na korcie, więc może parę miesięcy potrenuje z Jeleną Dokic usłyszał: – Po moim trupie!

Ma z pracy u mistrzyni opłacone podróże po wielkim świecie, ma wejściówki na świetne koncerty i pierwszoligowe imprezy amerykańskiego świata celebrytów, ma godną płacę, której zazdroszczą mu koledzy po fachu. Przez trzy lata mieszkał wygodnie w domu Sereny w Los Angeles, ale czuł się samotny w wielkiej posiadłości, więc przeniósł się bliżej chlebodawczyni, kupił własne mieszkanie na Florydzie. Tyle, że mniejsze.

Koszty pracy dla Sereny Williams też oczywiście są. Tryb życia nie pozwala na swobodne dysponowanie własnym czasem. Najdłuższy związek z dziewczyną w ostatniej dekadzie – pół roku. Traci więź z matką i dwiema siostrami nadal mieszkającymi w Monachium. Przyjeżdża do Niemiec najwyżej dwa razy w roku. – Widzę jak rośnie siostrzenica, widzę, że mama się starzeje, ale czuję się w domu jak turysta. To mnie trochę rani. Ale kocham tę swoją robotę tak bardzo, że nie zmieniłbym jej na żadną inną. Przecież to są przede wszystkim lata zabawy i szalonej jazdy. Kiedy ona skończy karierę, albo mnie wywali, będę pracować z inną tenisistką. Nie urodziłem się na wielkiego gracza w tenisa, urodziłem się do tego zajęcia, które dziś robię – mówi Sasza.

Z Sereną komunikują się często bez słów. Wie, w jakim nastroju schodzi z kortu, wie co ma robić: być ostry, czy zejść jej z oczu, czy po dżentelmeńsku otworzyć jej drzwi samochodu. – To moje wyczucie sytuacji jest ważniejsze, niż umiejętność odbijania piłek. Myślę, że to moja największa zaleta. Serena nie trzyma mnie przy sobie przez sześć lat tylko dlatego, że jestem zabawny. Poza tym wiem, że razem tworzymy historię tenisa, jestem częścią tej historii, czuję dumę – przyznaje.

Wtedy, gdy Serena Williams przegrała w Paryżu z Virginie Razzano i płakała w aucie na jego ramieniu, on przypomniał sobie, że właśnie mija piąta rocznica śmierci taty. Też się rozpłakał. Kierowca zupełnie nie wiedział, o co chodzi.

Znajomi mówią na niego Big Sascha – Duży Sasza. On sam powtarza, że zależnie od potrzeb jest terapeutą, trenerem, chłopcem na posyłki, ochroniarzem, powiernikiem i doradcą. Sporo tego, ale to wszystko prawda. Jak Serena odpadała w pierwszej rundzie Roland Garros 2012, to nie pobiegła po meczu do psychoterapeuty, siostry, agenta czy rodziców. Poszła do swej grupy wsparcia, powiedziała, żeby jechali innym autem. Ona wsiadła na tylne siedzenie tylko z Saszą i wtedy pozwoliła, żeby wreszcie popłynęły łzy.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku