Rozpraw ostatnio więcej niż wyścigów. Hiszpański doktor Fuentes czeka już na wyrok, pewnie nie ostatni. Włoski doktor Michele Ferrari na akt oskarżenia, nie pierwszy. Lance Armstrong – na kolejne procesy z firmami, które wypłacały mu premie. A Niemiec Stefan Schumacher, specjalista od czasówek i dziwnych dopingowych historii, wczoraj w Stuttgarcie miał pierwszą rozprawę w procesie, w którym jest oskarżony o wyłudzenie 150 tys. euro od swojego pracodawcy.
Pracodawcą była niesławna grupa Gerolsteiner, którą rozwiązano po serii skandali dopingowych. A wyłudzenie miało polegać na tym, że Schumacher między przyłapaniem go na dopingu w Tour de France 2008 a upublicznieniem wpadki i zwolnieniem z grupy wziął trzy pensje, właśnie wspomniane 150 tys. euro.
Prokurator oskarża go o to, że okłamał szefa grupy Hansa-Michaela Holczera, zapewniając go, że nigdy nie brał CERA, czyli EPO trzeciej generacji. Właśnie CERA u niego wykryto w 2008 roku, podobnie jak u innych kolarzy Gerolsteinera: Bernarda Kohla, Austriaka, który był wtedy rewelacją TdF, i Włocha Davide Rebellina.
Schumacher, zwycięzca m.in. Tour de Pologne 2006, obu czasówek w TdF 2008, brązowy medalista MŚ 2007, cały czas przekonywał, że jest niewinny. Później wyszło na jaw, że na igrzyskach w Pekinie też został złapany na braniu CERA, ale dalej szedł w zaparte. Chciał pozywać organizatorów Touru, z dyskwalifikacją olimpijską walczył przed Trybunałem Arbitrażowym.
Do dopingu przyznał się dopiero kilka tygodni temu w wywiadzie dla „Der Spiegel”. Ten wywiad był wstępem do procesu. Schumacher opowiedział, że brał właściwie wszystko, co się dało, a jego grupa była „samoobsługową apteką”, w której każdy mógł się właściwie częstować, czym chciał.