baj pięściarze ostatni raz zmierzyli się w grudniu ubiegłego roku. Po fantastycznym nokaucie zwyciężył Meksykanin. Wcześniej dwie walki wygrał Pacquiao, jedna zakończyła się remisem. Obóz Filipińczyka był przekonany, że kolejny rewanż będzie formalnością. Jednak Marquez doszedł do wniosku, że cztery pojedynki z tym samym przeciwnikiem to zbyt dużo i powiedział dość.

Kibice nie potrafią zrozumieć decyzji Meksykanina. Nazywają go tchórzem, który osiągnął największy w życiu sukces i uciekł. Sam Marquez uważa, że niczego Pacquiao nie zawdzięcza i nie czuje się zobowiązany, aby ponownie skrzyżować z nim rękawice. Nie jest też tajemnicą, że Marquez nie chce walczyć również dlatego, że nie podoba mu się to, w jaki sposób rozdzielane były pieniądze za wcześniejsze pojedynki. Za cztery dotychczasowe starcia sponsorzy płacili znacznie więcej Filipińczykowi. Nawet wtedy, gdy przegrał po nokaucie. Marquez chce, aby obaj zawodnicy zarobili tyle samo. Ale ta propozycja wzbudza sprzeciw Pacquiao i jego sztabu.

Promotor bokserski Bob Arum zarzeka się, że zrobi co tylko w jego mocy, aby przekonać Meksykanina do walki, która miałaby odbyć się we wrześniu tego roku. Jednak zdaje sobie sprawę, że niełatwo będzie mu namówić latynoskiego boksera, aby wrócił na ring. Dlatego równolegle negocjuje z innym potencjalnym rywalem, Timem Bradleyem. Amerykanin stoczył z Filipińczykiem jedną walkę, którą wygrał. Jednak pojedynek Pacquiao – Marquez jest bardziej pożądany przez kibiców, więc przyniósłby większe zyski.

Fani w Stanach Zjednoczonych mówią, że Marquez „założył kapelusz, wsiadł na konia i pognał w stronę zachodzącego słońca." Pacquiao nie będzie za nim jechał i błagał o możliwość rewanżu. Ale zostawi otwarte drzwi na wypadek, gdyby Meksykanin chciał wrócić.