Nie ma pan wrażenia, że jest teraz wokół pana również wielu takich, którzy pana spontaniczności i dobrej energii nadużywają? Podstawi się mikrofon, niech Żyła powie coś śmiesznego. Nowy miś z Krupówek.
Nawet nie miś, tylko małpka. Potrzebna, żeby coś wypromować. Tak, widzę takich wokół siebie. Widzę też takich, którzy mnie traktują jako okazję do darmowej reklamy siebie albo swoich firm. Ale to przecież normalne. Po prostu muszę się w końcu nauczyć odmawiać.
Dziś jest wesoło, ale gdy trzy lata temu wylatywał pan z kadry, nie było panu do śmiechu.
To była moja wina. Trenowałem od małego i odkąd pamiętam, byłem w kadrze. Wpadłem w monotonię, nudę, doszło do tego, że ćwiczyłem, bo trener tak wymagał, a nie dlatego, że czułem potrzebę. Szedłem na trening z niechęcią, skoki straciły urok. I dopiero gdy wyleciałem z kadry, zrozumiałem, że to był mój świat, że chcę to robić. Nie dlatego, że inaczej nie utrzymam siebie albo rodziny. Poradziłbym sobie bez skoków, zresztą wtedy od razu poszedłem do pracy. U rodziców, którzy prowadzą pensjonat w Ustroniu. Byłem tam człowiekiem do wszystkiego. Całkiem na poważnie wyobrażałem sobie życie poza skocznią. Zacząłem sport traktować w inny sposób: nie potrzebuję skoków jako zawodu. Potrzebuję skoków jako czystej przyjemności. Potrzebuję ich dla siebie, a nie dla innych ludzi. I nie dla sukcesów. Jeśli będą sukcesy, super. Jeśli razem z tymi sukcesami przyjdą pieniądze, idealnie. Ale nic na siłę. Wcześniej nie umiałem docenić tego, że mam np. stypendium. Teraz doceniam.
W powrocie do kadry pomógł panu Adam Małysz.
Moja żona jest kuzynką Adama, chodziłem do tych samych szkół co Adam, zaczynałem na tych samych skoczniach w Wiśle, u tego samego trenera, w tym samym klubie, ale poznaliśmy się dobrze dopiero, kiedy trafiłem do kadry. Adam zawsze dużo mi pomagał, doradzał. A wtedy, gdy przestałem być kadrowiczem, załatwił dla mnie sprzęt i gdy trener Jan Szturc gdzieś wyjeżdżał, to Adam brał mnie na treningi swojego teamu, z Hannu Lepistoe i Robertem Mateją. Od Adama nauczyłem się przede wszystkim jednej, najprostszej rzeczy. On to zawsze powtarzał, a ja początkowo nie rozumiałem, o co mu chodzi: że trzeba robić swoje. To pomaga we wszystkim. W zapanowaniu nad tym dzisiejszym wybuchem popularności też. Bo cały czas pamiętam, że moje są skoki, a reszta nie jest moja. Nie będę gwiazdą, nie będę w kabarecie, bo to nie jest moje. Będę skakać i się tym cieszyć.