Przewiduje pan, że w Hali Stulecia zasiądzie 3-4 tysiące widzów. Czy to nie nazbyt optymistyczne prognozy?
Nie. W ogóle się nie martwię o ostatnie trzy dni, kiedy będą startować nasi faworyci. Jestem pewien, że nawet zabraknie miejsc. Pytanie brzmi, jak będzie wyglądało pięć pierwszych dni, kiedy odbędą się zawody w niższych kategoriach wagowych, w których nasi reprezentanci nie mają szans. Tutaj duże znaczenie będzie miała promocja.
Do tej pory jeździł pan na mistrzostwa świata jako zawodnik. Jak czuje się pan w roli organizatora?
Na pewno wolałbym startować, trenować. To było o wiele przyjemniejsze. Chciałem zakończyć karierę na mistrzostwach w Polsce, ale się nie udało. Natomiast z organizacją jest zupełnie inna historia. Na co dzień borykamy się z wieloma problemami. Nasze zawody odbywają się poza rokiem budżetowym. Wszyscy zaplanowali już swoje wydatki, a my próbujemy „wydrzeć" pieniądze od miasta czy województwa. To jest bardzo trudne. Ale mimo to spotykam się z ogromną przychylnością. Jestem naprawdę mile zaskoczony tym, jak przyjmują mnie ludzie. Zarówno samorządowcy, jak i przedstawiciele sponsorów.