Niemiecka bulwarówka „Bild” cytuje piłkarza, który mówi, że między nim a klubem były problemy, ale teraz najważniejsza jest przyszłość i jeśli trzeba, będzie przelewał krew dla Borussii. Nazajutrz w „Rzeczpospolitej” Lewandowski twierdzi, że został w Dortmundzie oszukany i po czymś takim pracodawca nie powinien oczekiwać miłości aż do wiosny.
Nie wiem, co tak naprawdę Lewandowski powiedział „Bildowi” (to, co powiedział nam, mamy nagrane), ale trudno przypuszczać, by nie zdawał sobie sprawy, że w internetowych czasach nie można postępować tak, jakby były dwie prawdy: jedna na rynek polski, a druga niemiecki. Nawet jeśli ktoś z jego doradców uznał, że z marketingowego punktu widzenia to się opłaca.
Moim zdaniem się nie opłaca. Robert Lewandowski był najlepszym ambasadorem, jakiego Polska miała w Niemczech w ostatnich latach, wraz z Kubą Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem stali się rozpoznawalni bez skandali i obecności w brukowej prasie. Na boisku Lewandowski pokazał klasę, poza boiskiem też: dobrze mówi po niemiecku, nie ma tatuaży, ożenił się z piękną i dyskretną panią, czyli wszystko było jak w reklamie produktu z najwyższej półki.
Transferowy tasiemiec i sprzeczne wypowiedzi trochę ten wizerunek nadszarpnęły. Oczywiście można zawsze powiedzieć, że w futbolowym świecie to norma, że tak samo robią inni piłkarze i inne kluby, że trzeba walczyć o swoje wszystkimi środkami. To prawda, ale piłkarz, który postępuje w ten sposób, nie kojarzy się już z niczym innym oprócz futbolu, a mnie Lewandowski się kojarzył i było mi z tym skojarzeniem dobrze. On i Borussia je przehandlowali. Oby chociaż piłkarz uznał po latach, że warto było grać na tym targu.