Żenujący spektakl pod podium

We wszystkich trzech wyścigach rozegranych po wakacyjnej przerwie zwyciężał Sebastian Vettel. Po każdym triumfie znużeni jego dominacją kibice buczeli pod podium, zagłuszając udzielane na gorąco wywiady. To przykre zjawisko, bo fani Formuły 1 z reguły potrafią w kulturalny sposób przeżywać zawody

Publikacja: 28.09.2013 19:00

Żenujący spektakl pod podium

Foto: AFP

W każdej dyscyplinie sportu dominacja nie jest dobra dla widowiska. Zawody, w których walka toczy się co najwyżej o drugie miejsce, nie są interesujące – oczywiście poza zawodnikiem lub zespołem, który aktualnie jest na szczycie. Jednak nikt, kto dzięki swojej ciężkiej pracy, talentowi i umiejętnościom wznosi się na wyżyny w swojej dziedzinie, nie zasługuje na to, żeby fani pokonanych kierowców psuli atmosferę po kolejnym zwycięstwie. Niczemu to zresztą nie służy – wygwizdany Vettel nie przestanie wygrywać, a Fernando Alonso czy Lewis Hamilton nie dostaną dzięki temu mocniejszych, szybszych samochodów. Jedyny efekt to psucie sportowego święta oraz wizerunku – nawet nie tyle całej dyscypliny, ile interesujących się nią ludzi.

Weterani wyścigowych torów nie przypominają sobie takich sytuacji z przeszłości. W czasach, kiedy Formuła 1 była naprawdę niebezpieczna, nikomu przez myśl by nie przeszło wygwizdywanie zwycięzców. Niezależnie od sympatii kibiców, każdy zawodnik był obdarzany zasłużonym szacunkiem i podziwem za swoje wyczyny na torze. Jeszcze niedawno, na początku XXI wieku, na palcach jednej ręki można było policzyć sytuacje, w których zgromadzeni na trybunach fani głośno dawali upust swojemu niezadowoleniu. Za każdym razem mieli jednak solidne powody: w 2002 roku podczas Grand Prix Austrii prowadzący w wyścigu Rubens Barrichello otrzymał polecenie przepuszczenia lidera ekipy Michaela Schumachera. Brazylijczyk uczynił to tuż przed samą metą, a kiedy podczas dekoracji „Schumi" wepchnął go na najwyższy stopień podium, zirytowani wyreżyserowaniem wyników kibice wygwizdali duet Ferrari. Zagrywka Scuderii była zgodna z przepisami, ale fanom dodatkowo nie spodobał się fakt, że był to dopiero początek sezonu, a nie jego decydująca faza.

Trzy lata później podczas Grand Prix USA opony firmy Michelin nie wytrzymywały obciążeń w szybkim, nachylonym łuku toru Indianapolis. Samochody korzystające z usług francuskiego dostawcy zostały wycofane z wyścigu tuż przed startem i kibice obejrzeli zawody z udziałem sześciu kierowców na oponach Bridgestone – dwóch Ferrari i czterech aut najsłabszych w stawce zespołów Jordan i Minardi. Fani nie ograniczyli się wówczas tylko do gwizdów i buczenia – przez okalające tor siatki próbowali przerzucać puszki i inne improwizowane pociski.

Nawet dominacja Michaela Schumachera, który pięć ze swoich siedmiu mistrzowskich tytułów zdobywał w latach 2000 – 2004 za kierownicą Ferrari, czasami rozstrzygając sezon na swoją korzyść tuż za jego półmetkiem, nie wywoływała takich reakcji ze strony kibiców. Było tak mimo tego, że „Schumi" swoimi bezpardonowymi manewrami na torze i całkowitym podporządkowaniem sobie drugiego zawodnika ekipy raczej nie powinien wzbudzać uznania wśród fanów. Oczywiście na brytyjskim Silverstone niemiecki zawodnik we włoskim aucie nigdy nie spotykał się z ciepłym przyjęciem – podobnie jak na Monzy tłum murem stoi tylko za jedyną słuszną ekipą. Zwycięstwa Alonso za kierownicą Renault w latach 2005 – 2006 nie były już tak dobrze przyjmowane, za to fani Hiszpana wynieśli anty-kibicowanie na nowy poziom, kiedy ich idol jeździł w McLarenie. Konflikty z Hamiltonem doprowadziły do rasistowskich wybryków ze strony pseudokibiców Alonso podczas testów w Hiszpanii.

– Kilka lat temu buczeli na Fernando Alonso, podczas jego mistrzowskich sezonów z Renault czy walki z Lewisem Hamiltonem. Jednak wróg publiczny często zostaje bohaterem – przypomniał szef Red Bull Racing, Christian Horner.

Wiadomo, że triumf Vettela nigdy nie zostanie ciepło przyjęty we Włoszech. Skąd jednak takie reakcje kibiców w Singapurze? – To chyba jakaś objazdowa grupa – żartował kierowca Red Bulla po dominującym zwycięstwie w nocnej Grand Prix – Na tyle bogata, że lata na wiele wyścigów. To nie jest miłe, ale widać, że większość fanów na trybunach jest ubrana na czerwono. Ferrari cieszy się wielkim wsparciem kibiców i ma długą tradycję w F1. Fani emocjonalnie podchodzą do porażek i nie podobają im się wygrane innych. Przeze mnie wyścigi nie są zbyt pasjonujące, ale w taki dzień jak dziś kompletnie mnie to nie obchodzi. To buczenie oznacza, że wykonujemy dobrą robotę.

Vettel jest na tyle rozsądnym człowiekiem, że nie zwraca uwagi na wybryki kibiców. – Powiedziałem mu, żeby to zignorował – dodaje Horner. – On pojechał niesamowicie w ostatnim wyścigu i takie zachowanie nie jest fair. To był jeden z najlepszych występów w jego karierze i moim zdaniem trzeba to docenić. Mechanik Red Bulla nigdy nie będzie się cieszył z niepowodzenia innego zespołu, bo takie zachowanie nie jest sportowe.

Trudno winić kierowcę za to, że jego zespół doskonale wywiązuje się ze swoich zadań i z roku na rok projektuje niemal doskonałe, niepokonane konstrukcje. Vettel od najmłodszych lat jest kierowcą wyścigowym i jego zadaniem jest jak najlepsze wykorzystywanie powierzonego mu sprzętu. W tym sporcie chodzi o to, żeby wygrywać i zdobywać jak najwięcej punktów. Trudno też mieć pretensje do zawodnika, że świetnie wykonuje swoją „pracę". Fani innych kierowców powinni raczej obwiniać ich zespoły o to, że nie potrafią przygotować konkurencyjnego sprzętu.

Zachowanie kibiców wobec Vettela piętnują także jego koledzy z toru. – Buczenie to bardzo negatywne zachowanie – mówi Hamilton. – Zwłaszcza, kiedy ktoś tak mocno pracuje na sukces. Nikogo nie powinno się wygwizdywać za to, że odnosi sukcesy. On zmierza po swój czwarty mistrzowski tytuł i trzeba docenić jego osiągnięcia.

Wygląda na to, że jeśli objazdowy anty-fanklub Vettela znajdzie fundusze na odwiedzenie jeszcze kilku Grand Prix w sezonie, to żenujący spektakl pod podium będzie trwał – włącznie z zagłuszaniem dekoracji i udzielanych na gorąco wypowiedzi (to stosunkowo nowa inicjatywa, skierowana właśnie do kibiców na torze, którzy dzięki temu mogą od razu po wyścigu posłuchać, co ma do powiedzenia pierwsza trójka). Rywale nie mają co do tego złudzeń: Toto Wolff z Mercedesa otwarcie mówi o tym, że Red Bull i Vettel mogą wygrać pozostałe sześć Grand Prix. – W Singapurze był szybszy o dwie sekundy na okrążeniu – mówi Austriak. – Jeśli nie przydarzy mu się żaden defekt, to może wygrać wszystkie wyścigi. Jeśli ktoś zasługuje na mistrzowski tytuł, to właśnie oni [Red Bull i Vettel]. Szkoda, że nie wszyscy potrafią to docenić. Owszem, dominacja jest nudna, ale warto pamiętać o wysiłkach, które zespół i kierowca wkładają w każdy kolejny sukces. Gdyby zwyciężanie w Formule 1 było proste, to oglądalibyśmy na najwyższym stopniu podium także inne twarze i inne ekipy.

Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?
Sport
Witold Bańka i WADA kontra Biały Dom. Trwa wojna na szczytach światowego sportu
Sport
Pomoc przyszła od państwa. Agata Wróbel z rentą specjalną
Sport
Zmarł Andrzej Kraśnicki. Człowiek dialogu, dyplomata sportu
SPORT I POLITYKA
Kto wymyślił Andrzeja Dudę w MKOl? Radosław Piesiewicz zabrał głos