Kiedy Trójkolorowi wspinali się na szczyt, Laurent Blanc przed każdym meczem całował w łysinę szalonego bramkarza Fabiena Bartheza. Nie wiadomo, czy ten rytuał przed startem powtarza teraz pilot Morgan Moullin-Traffor, ale gdy Barthez zakłada już kask na głowę i wsiada do Ferrari 458 Italia, rozpędzającego się w trzy sekundy do setki i kosztującego milion złotych, obaj panowie stanowią mistrzowski duet.

Tydzień temu wygrali francuską serię GT, jedną z najmocniejszych w Europie, wyprzedzając w klasyfikacji generalnej o 21 punktów byłego mistrza świata Formuły 1, Jacquesa Villeneuve'a. Jeżdżą w zespole Sofrev ASP Ferrari, w tym sezonie zwyciężyli w czterech wyścigach, siedem razy stawali na podium. Ale początki nie były tak kolorowe. Barthez ściga się od pięciu lat, a pierwszego startu nie ukończył. To jednak wcale go nie zraziło.

– Od zawsze fascynowały mnie sporty motorowe, nawet wtedy gdy grałem w piłkę. Marzyłem o tym, by sprawdzić, jakie to uczucie prowadzić samochód z zawrotną prędkością. Musiałem czekać na taką okazję do zakończenia kariery. W tym sporcie jest zupełnie inaczej niż w futbolu: możesz być na szczycie niezależnie od wieku  – opowiada Barthez. Nie wyklucza, że pojedzie w słynnym 24-godzinnym wyścigu Le Mans.