32-letni Włodarczyk, jedyny polski mistrz świata, był zdecydowanym faworytem w pojedynku z byłym czempionem organizacji WBC w wadze junior ciężkiej, Giacobbe Fragomenim. Kiedy walczyli ze sobą po raz pierwszy, w 2009 roku w Rzymie, Włoch miał już 40 lat i wydawało się, że jego czas minął.
Ale Fragomeni zaskoczył wtedy formą, zremisował z Włodarczykiem i obronił tytuł. Stracił go rok później w Łodzi, w rewanżu „Diablo" nie zostawił cienia wątpliwości i pokonał ambitnego Włocha przed czasem.
Ich trzeci pojedynek nie miał więc żadnego sensu, ale jakimś cudem Fragomeni otrzymał od WBC kolejną szansę. Jego pierwsze miejsce w rankingu tej organizacji to nieporozumienie, trudno doszukać się w tym logiki, ale taki już jest zawodowy boks.
W ringu wszystkie te wątpliwości znalazły potwierdzenie. Gdyby Włodarczyk zaatakował ostro od pierwszego gongu, Fragomeni nie dotrwałby do trzeciej rundy, ale „Diablo" w swoim stylu nie zamierzał się śpieszyć. W czwartym starciu krótkim lewym sierpowym posłał Włocha na deski, a po szóstej było już po wszystkim: Fragomeni został w swoim narożniku.
Po takich walkach trudno o oceny. Włodarczyk zrobił swoje, przystąpił do obowiązkowej obrony, wygrał z łatwością i raz jeszcze pokazał, że powinien walczyć już tylko z najlepszymi. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale ciężko do takich potyczek doprowadzić, bo każdy chroni jak może swoje interesy.