Zbłąkani biegacze - komentarz Stefana Szczepłka

W niedzielę dwie godziny stałem przy trasie maratonu w Warszawie, żałując, że sam już nie mogę pobiec.

Aktualizacja: 15.04.2014 12:37 Publikacja: 14.04.2014 20:45

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa

Dopingowałem znajomych, których – czasem ku swojemu zaskoczeniu – zobaczyłem wśród biegnących. Poczułem, jak rodzi się więź między uczestnikami oraz ludźmi stojącymi wzdłuż trasy. Wyszli oni ze swoich mieszkań, żeby zobaczyć, co się dzieje pod blokiem. I wciągnęli się.

Trudno się nie zaangażować, widząc 20 tysięcy biegaczy, z których tylko 10–20 ma szanse na zwycięstwo. Pozostali biegną dla przyjemności.

Znam wielu, którzy zachorowali i chcą sobie udowodnić, że jak pokonają 42 kilometry i 195 metrów, to z chorobą też wygrają. Jest „Drużyna Szpiku" – wolontariusze biegnący, by zwrócić uwagę na potrzeby osób dotkniętych białaczką. Jest grupa spóźnionych na bitwę pod Maratonem Spartan, ubranych w historyczne stroje i trzymających się razem. Oni zbierają pieniądze dla niepełnosprawnych dzieci.

Jednak większość uczestników to zdrowi ludzie, przygotowujący się do biegu miesiącami, zapisujący treningi, dbający o dietę, porównujący czasy na poszczególnych odcinkach trasy.

Można ich zobaczyć codziennie, zwłaszcza rano i wieczorem na ulicach, w parkach, laskach Bielańskim i Kabackim w Warszawie oraz w podobnych miejscach we wszystkich miastach Polski i Europy. A kiedy przychodzi ten dzień i starter daje znak, czują się, jakby wstępowali do katedry. Tak to właśnie nazwał jeden z uczestników niedzielnego maratonu w Warszawie, poeta i dziennikarz Janusz Drzewucki.

Potem jest już tylko walka z własnymi słabościami i solidarność kibiców z biegnącymi. Atmosfera jak podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nie ma wrogów, różnic interesów, polityki, wszyscy jesteśmy razem.

Maratony odbywają się w centrach miast, bo organizują je miasta i chcą przy tej okazji pokazać to, co mają najlepszego. Tak jest w Nowym Jorku, Paryżu, Londynie i Warszawie. Uczestnicy biegów masowych nie szpanują sprzętem sportowym. On nie jest w tym sporcie decydujący. Rakieta tenisowa i narty kosztują więcej, a też na nie wydajemy, chcąc sobie zrobić przyjemność.

Przeczytałem w „Rz" opinię Dominika Zdorta

, że bieganie jest rozrywką dla ludzi o „niezbyt subtelnej umysłowości", i zarzut, że mają oni czas na bieganie, a brakuje im go na pójście do kościoła. Może tak się zdarzyć, ale posądzenie o to wszystkich biegaczy mogłoby się spotkać z protestem wielu z nich. Sądzę, że ktoś wygłaszający takie opinie sam nigdy nie biegał, więc nie wie, o czym mówi. Jeśli nie biegał, to nie dotleniał mózgu, co też może mieć wpływ na sprawność procesu myślowego.

Maraton nie jest biegiem tylko dla ateistów i nie zastępuje religii. Kościół nie ma nic do tego. Ten, do którego ja chodziłem, miał normalnych kapłanów, którzy nie sączyli w nasze serca jadu, a po mszy grali z nami w piłkę.

Dziś czasem zdrowiej się przebiec, a pomodlić w domu. Zdarza się bowiem, choć nie można generalizować, że maraton bywa ciekawszy od niejednego kazania i lepiej wpływa na samopoczucie. Ból nóg jest lepszy od bólu głowy.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem