O'Sullivan awansował do finału po zdecydowanym zwycięstwie 17-7 nad ubiegłorocznym wicemistrzem Barrym Hawkinsem. Mark Selby po znacznie dłuższej walce pokonał 17-15 byłego mistrza z 2010 roku Neila Robertsona.
Mecz obrońcy tytułu trwał tylko trzy sesje, to oznaczało, że O'Sullivan miał wolną sobotę. W piątek wieczorem zakończył mecz bardzo pewnie wygrywając cztery kolejne partie, zdenerwowany rywal zdobył w nich tylko 26 punktów. Mistrz grał tak, jak się spodziewano: był skupiony, zdecydowany i skuteczny.
– Taki rezultat z Barrym to dla mnie duży sukces. Z własnej winy nie grałem przez dwa miesiące przed mistrzostwami, trochę byłem znudzony treningami, ale wyszło dobrze – mówił. Rywala jeszcze wtedy nie znał, więc chwalił obu. – Neil i Mark to najwyższa klasa. Neil to numer 1 na świecie i umie zdobywać mnóstwo punktów, Mark jest najtrudniejszym rywalem w cyklu turniejowym. Mam najwyższy szacunek dla obu – potwierdzał.
Drugi półfinał dostarczył oglądającym emocje klasycznego wielkiego snookera. Selby miał początkowo małą, ale dość stała przewagę nad Robertsonem, pierwszą sesję wygrał (od stanu 1-2 doszedł do 5-2, potem było 5-3), w drugiej był remis, ale w trzeciej Australijczyk odrobił stratę.
Gdy wychodzili do decydujących partii na tablicy wyników widniał remis 12-12. Siły naprawdę były wyrównane, znają się dobrze, walczyli nie raz. Ostatnio Robertson wygrywał trochę częściej, ale w Crucible Theatre w Sheffield role się odwróciły. Decydowały drobiazgi, małe błędy, które raz potrafił lepiej wykorzystać jeden, raz drugi. Ostatnią część meczu jednak lepiej rozegrał Anglik. Konsekwentnie wykorzystywał swą dobrą grę taktyczną, czekał na stosowny moment i atakował.