Lewis Hamilton najszybszy w Teksasie

Dokładnie w szóstą rocznicę zdobycia mistrzostwa świata w sezonie 2008 brytyjski kierowca wykonał kolejny krok w stronę drugiego w karierze tytułu.

Publikacja: 02.11.2014 23:49

Lewis Hamilton i Mario Andretti

Lewis Hamilton i Mario Andretti

Foto: AFP

Amerykanie nie mają swojego kierowcy w Formule 1, a najbliżej ich serc jest zdecydowanie triumfator niedzielnej Grand Prix USA. Hamilton jest częstym gościem w Stanach: każdą możliwą wolną chwilę spędza po tamtej stronie Atlantyku, ze swoją partnerką Nicole Scherzinger – cieszącą się tam zresztą o wiele większą popularnością od niego. Formuła 1 nigdy nie przebije oglądalnością amerykańskich zawodów NASCAR i nie zmienią tego nawet sukcesy „tego chłopaka od Scherzinger". A trzeba przyznać, że Hamilton jest prawdziwym specjalistą od wyścigów w USA.

Siedem lat temu Lewis wygrał ostatni wyścig F1 na torze Indianapolis, a w sezonie 2012 triumfował w inauguracyjnych zawodach na nowym torze w Teksasie. Dwanaście miesięcy temu musiał co prawda uznać wyższość dominującego Sebastiana Vettela i zadowolił się drugą lokatą, ale teraz wrócił na najwyższy stopień podium.

W odniesieniu piątego z rzędu i dziesiątego w sezonie zwycięstwa nie przeszkodziły mu nawet problemy z hamulcami podczas kwalifikacji. Przegrał batalię o pole position z zespołowym partnerem Nico Rosbergiem i przez pierwszą część wyścigu jak cień podążał za bliźniaczym Mercedesem. Tuż przed półmetkiem dystansu bez większego wysiłku wyprzedził wicelidera punktacji, który sprawiał wrażenie, jakby się zagapił i przespał atak kolegi. – Przepraszam, nie udało się – mówił Rosberg przez radio po przejechaniu mety.

– To niesamowite miejsce, bardzo dziękuję wszystkim fanom – mówił kilka minut później Hamilton, odwdzięczając się miejscowym kibicom za wsparcie. Na podium przepytywał go Mario Andretti, jeden z dwóch amerykańskich mistrzów świata (obok Phila Hilla), który swój tytuł zdobył w 1978 roku za kierownicą Lotusa. Dawny mistrz będzie z rozrzewnieniem wspominał dość interesujący wyścig w swojej ojczyźnie. Co prawda w czołówce niewiele się działo poza wyprzedzeniem Rosberga przez Hamiltona oraz popisem Daniela Ricciardo, który dzięki taktyce poradził sobie z duetem Williamsa, ale za to walką o dalsze pozycje można byłoby spokojnie obdzielić kilka nudniejszych Grand Prix.

Ustępujący mistrz świata Sebastian Vettel po karze za użycie szóstej jednostki napędowej ruszał do wyścigu z alei serwisowej, ale przebił się na szóstą lokatą. Doskonały pojedynek stoczyli byli mistrzowie Fernando Alonso i Jenson Button, a w starciach z udziałem kierowców słabszych ekip Toro Rosso czy Lotusa w powietrzu fruwały części ocierających się o siebie samochodów.

Szkoda tylko, że w cieniu niezłego widowiska i absolutnej dominacji technicznej Mercedesa rozgrywa się w Formule 1 kolejny akt poważnego kryzysu. W USA zabrakło dwóch najsłabszych i najbiedniejszych zespołów, Caterhama i Marussii. W obu ekipach rządy przejęli administratorzy, których zadaniem jest w pierwszej kolejności spłacenie wierzycieli, a następnie znalezienie potencjalnych nowych inwestorów. Stawka skurczyła się zatem do zaledwie 18 samochodów, a władze sportu nie są w stanie zaproponować żadnego rozwiązania, które pomogłoby przetrwać zagrożonym bankructwem ekipom.

– Problem w tym, że zbyt dużo pieniędzy jest dzielone w zły sposób. Wygląda na to, że to moja wina – ze zdumiewającą szczerością przyznał komercyjny władca F1, Bernie Ecclestone. Stwierdził, że chętnie podarłby wszystkie umowy regulujące podział zysków, które w momencie ich zawierania wyglądały na dobre. Zgodnie z nimi najwięcej zgarniają mocodawcy Ecclestone'a, czyli posiadający komercyjne prawa do F1 fundusz CVC Capital Partners, a wśród zespołów dysproporcje między przychodami najbogatszych i najbiedniejszych są tak duże, że ci ostatni praktycznie nie mają szansy na wydostanie się z nizin stawki. Do tego wpływ na kształt przepisów mają tylko największe potęgi, przez co praktycznie nie ma szans na wprowadzenie przepisów, które ułatwiłyby życie maluczkim. Absencja dwóch ekip to poważne ostrzeżenie i pozostaje mieć nadzieję, że w ślad za przełomową deklaracją Ecclestone'a pojawią się równie przełomowe pomysły, które do tego zostaną z powodzeniem wprowadzone w życie.

Tymczasem ze sportowego punktu widzenia szansę na mistrzowski tytuł wśród kierowców mają już tylko dwaj zawodnicy Mercedesa. W normalnym sezonie Hamilton mógłby się czuć już mistrzem, bo jego przewaga na dwa wyścigi przed końcem sięgnęła 24 punktów. Teoretycznie już za tydzień w Brazylii mógłby przypieczętować tytuł, ale w tym roku tak nie będzie. W kończącej sezon Grand Prix Abu Zabi punkty będą mnożone przez dwa, więc nawet warte 25 punktów zwycięstwo na Interlagos przy zerowej zdobyczy Rosberga nie pozwoli mu spać spokojnie, bo w finale do zdobycia będzie 50 punktów. Przynajmniej powiódł się plan Ecclestone'a, polegający na przedłużeniu emocji do samego końca. Byłoby jednak szkoda, gdyby kierowca z jedenastoma zwycięstwami w sezonie (po doliczeniu Brazylii) przegrał mistrzostwo świata z triumfatorem pięciu Grand Prix. Taki scenariusz wciąż jest możliwy.

Grand Prix USA

Panel Transformacji Energetycznej

Aukcje przyłączeń OZE ‑
szansa czy zagrożenie?

Dołącz do dyskusji

1. L. Hamilton (Wielka Brytania, Mercedes) 1:40.04,785

2. N. Rosberg (Niemcy, Mercedes) strata 4,314 sekundy

3. D. Ricciardo (Australia, Red Bull Renault) strata 25,560 sekundy

Klasyfikacja generalna kierowców

1. Hamilton 316 pkt

2. Rosberg 292

3. Ricciardo 214

Klasyfikacja generalna konstruktorów

1. Mercedes 608 pkt

2. Red Bull Renault 363

3. Williams Mercedes 238

doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?