Wszystko to napisałem w języku, który miał być w założeniu angielskim. W tamtym okresie, a była to połowa lat 60., sporo takich listów wysyłałem do czołowych klubów świata. Być może ze względu na ten angielski, a może z innych powodów, rzadko otrzymywałem odpowiedź.
Jakaż była moja radość, kiedy po upływie około dwóch tygodni do mojego drewnianego domku w małej Falenicy przyszła koperta z wielkiego Bayernu. W środku były zdjęcia, znaczek i proporczyk. Tak się złożyło, że kiedy przyszedł listonosz, oglądałem właśnie „Czterech pancernych i psa". Na ekranie Gustlik z Jankiem strzelali do złych Niemców, a tutaj jacyś dobrzy Niemcy postanowili zrobić przyjemność nieznanemu im chłopcu z przedmieść Warszawy. Dało mi to do myślenia.
Miesiąc temu otrzymałem z Bayernu zaproszenie na mecz Ligi Mistrzów z Olympiakosem oraz spotkanie z Robertem Lewandowskim. Klub zaprosił 12 dziennikarzy z Polski, dziękując w ten sposób za nasze wsparcie dla piłkarza.
Prawdę mówiąc – nie ma za co. Pisanie o sukcesach Lewandowskiego to przyjemność. Samo się pisze, w rytm jego bramek. W ciągu dwóch dni obejrzeliśmy mecz, trening, muzeum Bayernu, sklepy klubowe, Allianz Arenę, siedzibę oraz centrum treningowe przy Saebener Strasse. Przez prawie godzinę mogliśmy rozmawiać z Lewandowskim. Prezydent Bayernu Karl-Heinz Rummenigge miał nas tylko przywitać oficjalnie, ale z zaplanowanych dziesięciu minut zrobiło się spotkanie półgodzinne.
Byłem w wielu siedzibach klubów, rozmawiałem z rozmaitymi ich prezesami lub właścicielami. Czasami po takich spotkaniach docierało do mnie, dlaczego klub nie odnosi sukcesów i nie wykorzystuje możliwości.