Chodzi o środki, które działacze oraz trenerzy mogliby przeznaczyć na przygotowania sportowców do najważniejszej imprezy czterolecia. MKOl jeszcze w sierpniu chwalił się, że przekazał w ten sposób Ukraińcom blisko 7,5 mln dolarów. Trafiły one do 3 tys. zawodników oraz szkoleniowców, model ich dystrybucji nie był dla wszystkich jasny.
- Thomas Bach mówi dużo o wsparciu z Funduszu Solidarności. Zarządza nim Siergiej Bubka, a my mamy wiele pytań. Raz słyszymy, że wsparcie dostało 3 tys. sportowców, innym razem mówi się o zawodnikach i działaczach, a później o „członkach społeczności olimpijskiej”. To różne grupy. Nie znam żadnego aktywnego olimpijczyka, który dostałby te środki - mówił „Rz” członek ukraińskiego komitetu olimpijskiego, skeletonista Władysław Heraskewycz.
Czytaj więcej
Jan-Krzysztof Duda nie podał ręki Denisowi Chismatułlinowi podczas meczu szachowych mistrzostw świata. Rosjanin to putinista i zwolennik wojny w Ukrainie, ale w największych imprezach wciąż gra.
Dlaczego Ukraińcy nie chcą pieniędzy z Funduszu Solidarności
Więcej kontrowersji nie będzie, bo Ukraińcy ze wsparcia rezygnują. Informację, którą podchwyciły europejskie media, przekazał z rozmowie z ukraińską „Tribuną” prezes tamtejszego komitetu olimpijskiego Wadym Hutcajt. - Oferowano nam kolejnych 5 mln dolarów na przygotowania, ale powiedziałem, że nie możemy z nich skorzystać - wyjaśnia.
Decyzja jest efektem rekomendacji MKOl, który pozwolił Rosjanom i Białorusinom na udział w igrzyskach. Szansę na wywalczenie kwalifikacji dostaną jedynie ci, którzy nie wsparli wojny oraz nie są związani z resortami siłowymi, ale ostatnie miesiące pokazały, że rzetelność tych weryfikacji - przeprowadzają ją międzynarodowe federacje sportowe - bywa wątpliwa, skoro na wielkich imprezach pojawiali się zapaśnicy oraz judocy z przeszłością w klubach wojskowych.