Rzeczpospolita: Radości wielkiej po panu nie widać...
Adam Małysz: Skoki chłopaków nie były złe. Kamil troszkę je spóźniał, ale on z takimi skokami wygrywał. Zabrakło czegoś ekstra. Kraft i Wellinger byli brani pod uwagę jako faworyci. Dołączył do nich Eisenbichler drugim skokiem. Zabrakło bardzo mało, ale myślę, że na dużej skoczni głód medalu spowoduje, że odpalimy.
Uważa pan, że sędziowie trochę pomogli rywalom, zwłaszcza Niemcom?
Gdy skok jest daleki, sędziowie często przymykają oko na lądowanie. Eisenbichlerowi dużo brakowało do ideału, ale możemy tylko gdybać w tej sprawie. Można też powiedzieć, że Kamil mógł skoczyć dalej. Byliśmy głównymi kandydatami do medali. Wszyscy klepali nas po plecach, a czas na gratulacje jest wtedy, gdy masz medal na szyi.
Czy Polakom trochę nie przeszkodziła świadomość, że tak wiele się od nich wymaga?