Legenda głosi, że raz nawet udało się naszym korzystny wygląd podczas ceremonii otwarcia zdyskontować w konkretny sposób. Zakopiańskie kożuszki, w których Polacy znakomicie prezentowali się na początku igrzysk w Grenoble przed 42 laty, zrobiły we francuskich Alpach furorę. Nie minęły dwa tygodnie, a niewidzialna ręka rynku pozbawiła wielu naszych sportowców i działaczy efektownego okrycia. [ramka][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/02/15/sztuczne-wieloryby/]Skomentuj[/link] [/b][/ramka]
Czasy się zmieniły i nasi reprezentanci z Vancouver wrócą na pewno w tych samych strojach, w których pojawili się na inauguracji. Zmieniło się też podejście polskich sportowców do otwierającej rywalizację defilady. Omijają bez żenady ceremonię otwarcia i mówią, tak jak Justyna Kowalczyk, że nie po to przyjechali do Kanady, by uczestniczyć w takich paradach.
Z jednej strony nie podoba mi się lekceważący stosunek asów do drobnego w sumie obowiązku, z drugiej – też mierżą mnie wszelkie uroczyste inauguracje.
Tym bardziej gdy spektakle fundowane światu przez organizatorów igrzysk są bez sensu. Sztuczne wieloryby i cały ten blichtr kosztowały Kanadyjczyków 38 milionów dolarów. Może należało je wydać na bezpieczniejszy tor saneczkowy.