– Mam najlepszych serwismenów na świecie, i trenera też, bo sama jestem najlepsza na świecie. Ale idealną narciarką nie jestem, do ideału mi daleko, mam jeszcze dużo do zrobienia. Jest tyle biegów przede mną, tyle tytułów do zdobycia. Nie robię tego tylko dla medali. To moja pasja i życie. Jeszcze nie czas na świętowanie, muszę być skupiona, bo pozostały mi wielkie cele na ten sezon. Od początku mówiłam, że igrzyska to nie wszystko – opowiadała.
Trener Aleksander Wierietielny dodawał. – Jestem wzruszony, takiego przyjęcia się nie spodziewałem. Będziemy się jeszcze starać o coś wyjątkowego, o te Kryształowe Kule.
[srodtytul]Trzy kule[/srodtytul]
Dwie kule Justyna zdobyła w ostatnim sezonie: dużą za Puchar Świata i małą na dystansach. Ich obrony jest niemal pewna. Nad Petrą Majdić, którą z dalszych startów wykluczył wypadek w Vancouver, Kowalczyk ma 404 pkt przewagi w PŚ i 331 w klasyfikacji dystansów. Od następnej, Aino Kaisy Saarinen, Polka ma odpowiednio 686 i 342 pkt więcej. Od rozpędzonej po igrzyskach Marit Bjoergen – już 1049 i 441. Tylko w klasyfikacji sprintów na razie nie prowadzi, jest wiceliderką ze stratą 7 punktów do Majdić i 144 pkt przewagi nad Saarinen.
Do końca sezonu, do finału 21 marca w Falun, zostało już tylko osiem startów indywidualnych (i sztafeta już w tę niedzielę w Lahti, po sobotnim biegu łączonym), w tym trzy sprinty. Justyna oczywiście do celowania we wszystkie trzy kule się nie przyzna. Mówi tylko, że jak będzie zdrowa, to liczy na „szczęśliwy koniec”. – Powiem panu w Falun, co to jest szczęśliwy koniec – ucina.
Trener Wierietielny potrafi się już uśmiechać jak kiedyś, przyznaje, że olimpijskie napięcie odpłynęło. Ale Justyna ciągle trzyma gardę wysoko i daje po nosie tym, którzy chcieliby z niej wyciągnąć jakieś odważniejsze deklaracje.