Ten facet to wielki czarny magnes, który najpierw ściąga do siebie piłkę, a potem gwałtownie odpycha ją w kierunku bramki. To nie jest chodząca finezja, więc Arsene'owi Wengerowi nie pasowałby do Arsenalu. Nie jest wielką gwiazdą, o której piszą bez przerwy media, więc niektóre kluby (np. z Hiszpanii) mogły go przeoczyć. Schylił się po niego Rafa Benitez, który potrzebuje sukcesu, by Roman Abramowicz przedłużył z nim kontrakt. A do tego potrzebny jest napastnik z prawdziwego zdarzenia.
W meczu z Evertonem skórę Chelsea ratował Frank Lampard, a kiedy z Queens Park Rangers zabrakło go na boisku, nie miał kto strzelić gola najsłabszej drużynie Premier League. Na pewno nie Fernando Torres, który irytuje już wszystkich: od kibiców, przez trenerów, po komentatorów, na Romanie Abramowiczu kończąc. Rosjanin wydał na niego 50 mln funtów, czyli zapłacił jakieś 3 mln za jedną bramkę. Ostatnio nawet Benitez powiedział, że Hiszpan musi trochę odpocząć.
Nie poradzili sobie z nim Carlo Ancelotti, Andre Villas-Boas, ani Roberto Di Matteo. Nie poradził nawet Rafa Benitez, który kiedyś zrobił z niego w Liverpoolu jednego z najlepszych napastników na świecie.
Kiedy był jeszcze Didier Drogba, można było Torresa posadzić na ławce i mieć problem z głowy. Ale w tym sezonie już nie było czym przykryć jego słabej formy, więc trzeba było sprowadzić zastępcę i to się wreszcie udało.
Reprezentant Senegalu podpisał kontrakt na 3,5 roku (podobno kosztował 7 mln funtów), a kibice już żartują, że przybył im nowy "Didier Drog-Ba". Mogą mieć nadzieję, bo Demba Ba wszędzie, gdzie się ostatnio pojawił, zostawiał za sobą kwitnącą łąkę: Mouscron w Belgii, Hoffenheim w Niemczech, Newcastle w Anglii. Nie powinni żałować, że na Stamford Bridge nie trafi za kolejne 50 mln Radamel Falcao. Nie ma pewności, że na Wyspach powtórzyłby osiągnięcia z Hiszpanii, a Ba to piłkarz sprawdzony, który w Premier League nie utonął do tej pory i w Chelsea też nie powinien.