Chelsea będzie wreszcie miała dobrego napastnika

Demba Ba przechodzi do Chelsea. Kibice się cieszą, bo wreszcie będą mieli napastnika, który potrafi strzelać gole

Publikacja: 05.01.2013 00:01

Demba Ba

Demba Ba

Foto: AFP

Ten facet to wielki czarny magnes, który najpierw ściąga do siebie piłkę, a potem gwałtownie odpycha ją w kierunku bramki. To nie jest chodząca finezja, więc Arsene'owi Wengerowi nie pasowałby do Arsenalu. Nie jest wielką gwiazdą, o której piszą bez przerwy media, więc niektóre kluby (np. z Hiszpanii) mogły go przeoczyć. Schylił się po niego Rafa Benitez, który potrzebuje sukcesu, by Roman Abramowicz przedłużył z nim kontrakt. A do tego potrzebny jest napastnik z prawdziwego zdarzenia.

W meczu z Evertonem skórę Chelsea ratował Frank Lampard, a kiedy z Queens Park Rangers zabrakło go na boisku, nie miał kto strzelić gola najsłabszej drużynie Premier League. Na pewno nie Fernando Torres, który irytuje już wszystkich: od kibiców, przez trenerów, po komentatorów, na Romanie Abramowiczu kończąc. Rosjanin wydał na niego 50 mln funtów, czyli zapłacił jakieś 3 mln za jedną bramkę. Ostatnio nawet Benitez powiedział, że Hiszpan musi trochę odpocząć.

Nie poradzili sobie z nim Carlo Ancelotti, Andre Villas-Boas, ani Roberto Di Matteo. Nie poradził nawet Rafa Benitez, który kiedyś zrobił z niego w Liverpoolu jednego z najlepszych napastników na świecie.

Kiedy był jeszcze Didier Drogba, można było Torresa posadzić na ławce i mieć problem z głowy. Ale w tym sezonie już nie było czym przykryć jego słabej formy, więc trzeba było sprowadzić zastępcę i to się wreszcie udało.

Reprezentant Senegalu podpisał kontrakt na 3,5 roku (podobno kosztował 7 mln funtów), a kibice już żartują, że przybył im nowy "Didier Drog-Ba". Mogą mieć nadzieję, bo Demba Ba wszędzie, gdzie się ostatnio pojawił, zostawiał za sobą kwitnącą łąkę: Mouscron w Belgii, Hoffenheim w Niemczech, Newcastle w Anglii. Nie powinni żałować, że na Stamford Bridge nie trafi za kolejne 50 mln Radamel Falcao. Nie ma pewności, że na Wyspach powtórzyłby osiągnięcia z Hiszpanii, a Ba to piłkarz sprawdzony, który w Premier League nie utonął do tej pory i w Chelsea też nie powinien.

Nie jest kolejnym młodym talentem, który nagle wybuchł. On do miejsca, w którym jest teraz, szedł powoli, a na początku los zawzięcie sprawdzał, czy starczy mu wytrwałości.

Najpierw grał w maleńkim Montrouge. Potem, kiedy postawił wszystko na piłkę, najpierw oblał testy w Olympique Lyon, Auxerre i Barnsley, a następnie szybko uciekł z Watford, gdy nowy trener Aidy Boothroyd nie widział dla niego miejsca w drużynie. Lista tych, którzy się na nim nie poznali jest całkiem długa.

Wyszło mu dopiero w Rouen, w którym zaczął strzelać gola za golem, a stamtąd trafił do Mouscroen – jednego z tych klubów w Belgii, które co jakiś czas potrafią wyłowić perełkę, a potem wypchnąć ją za kilka milionów euro do większych i bogatszych.

Hoffenheim, które go stamtąd zabrało do siebie może większe nie było, ale na pewno bogatsze. W Bundeslidze Senegalczyk przedstawił się szerszej publiczności, a kiedy zrobiło mu się tam za ciasno, postanowił się przenieść na Wyspy.

Chodził, rozmawiał, namawiał, przekonywał, a kiedy mu się nie udało, po prostu nie pojechał z Hoffenheim na zimowy obóz. Miał go już na celowniku West Ham i postanowił tej szansy nie wypuszczać z rąk. Niemcy grozili, że go zawieszą na pół roku, ale się uparł i dopiął swego, choć los jeszcze raz sprawdził, czy naprawdę mu zależy. W Stoke najpierw oblał testy medyczne, a na koniec wreszcie trafił do West Hamu.

Trochę się to kłóciło z jego zwykłym wizerunkiem: miłego, ułożonego, grzecznego. Powtarza, że taki jest dzięki Allahowi, któremu zawdzięcza wszystko i jeśli miałby wybierać, czy być dobrym muzułmaninem, czy dobrym piłkarzem, to jemu na futbolu aż tak nie zależy. W czasie ramadanu może siedzieć na ławce, ale postu nie naruszy. Jak ma gdzieś wyjść na miasto, to najpierw sprawdza, czy nie naruszy pory modlitwy. A kiedy strzeli bramkę, zawsze pada na twarz. – Gole strzelam dzięki Allahowi, więc chcę mu podziękować i przyjmuję postawę jak do modlitwy – mówił w jednym z wywiadów. Docenili to kibice Newcastle, którzy ułożyli o nim specjalną „Ramadan song".

Utwór mu się spodobał. Zresztą, wszystko mu się na Wyspach podoba. Pytany o wrażenia (po ponad roku pobytu), odpowiadał płynną angielszczyzną, że wszyscy ludzie są tu dla niego bardzo mili, a on dla nich też. A jak był w Londynie, to widział, że są bardzo otwarci.

Mówi, że chce żyć tak, by Allah był z niego zadowolony. A jeśli Allah będzie, to i kibice Chelsea też będą.

Ten facet to wielki czarny magnes, który najpierw ściąga do siebie piłkę, a potem gwałtownie odpycha ją w kierunku bramki. To nie jest chodząca finezja, więc Arsene'owi Wengerowi nie pasowałby do Arsenalu. Nie jest wielką gwiazdą, o której piszą bez przerwy media, więc niektóre kluby (np. z Hiszpanii) mogły go przeoczyć. Schylił się po niego Rafa Benitez, który potrzebuje sukcesu, by Roman Abramowicz przedłużył z nim kontrakt. A do tego potrzebny jest napastnik z prawdziwego zdarzenia.

Pozostało 89% artykułu
Sport
Giro d’Italia. Tadej Pogacar marzy o dublecie Giro-Tour
Sport
WADA walczy o zachowanie reputacji. Witold Bańka mówi o fałszywych oskarżeniach
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej