Michael Laudrup: wielki trener w małych klubach

Czy Michael Laudrup był największym piłkarzem, nie wiadomo, ale na pewno był najelegantszym. Takim też jest trenerem i teraz przenosi piękno do Swansea

Publikacja: 12.01.2013 00:01

fot.Paul Blank

fot.Paul Blank

Foto: Creative Commons Attribution 2.5 Generic

W Brazylii nie ważcie się tego powiedzieć, w Argentynie nie ważcie się tak pomyśleć, ale był na świecie piłkarz, który może miał większy talent niż Pele i Diego Maradona czy Leo Messi. Nazywa się Michael Laudrup i urodził się we Frederiksbergu - zwykłym, duńskim mieście trochę na zachód od Kopenhagi.

Nudnym, bogatym i czystym jak tylko może być miasto pełne kupców, zapatrzone w handel i drobny przemysł. Hanzeatyckie z ducha i mieszczańskie z wyglądu. To tam Laudrup się wpasował w garnitury i nauczył nosić grzywkę na bok, jak wzorowy bankowiec. Biedy tam nie było nigdy i Johan Cruyff mówi, że to mu zaszkodziło.

Bo gdyby wyszedł z nędzy tak jak brazylijscy albo argentyńscy piłkarze, gdyby widział, że futbol to jego jedyna droga do chleba, to miałby w sobie ten ogień i pazerność, której mu nieraz brakowało. On wolał być elegancki i spokojny. Nie chodziło o to, żeby znaleźć najłatwiejszą drogę do bramki. Chodziło o to, żeby znaleźć najpiękniejszą. A że przy okazji była to droga, po której nikt inny nawet nie pomyślał, żeby iść - to tym lepiej.

Pasował jak nikt inny do Barcelony, którą sobie Cruyff wymarzył: pięknej i zwycięskiej, ale przede wszystkim pięknej. Laudrup dostawał piłkę, albo ją sam zabierał, a potem zaczynał taniec: piłka z prawej nogi na lewą, potem jakiś obrót, szybkie spojrzenie i podanie. Tam, gdzie nikt się nie spodziewał i żaden z rywali nawet nie spojrzał. I zawsze idealnie w to miejsce, gdzie potrzeba, żeby kolega nie musiał gonić, albo zwalniać biegu.

To on stworzył Christo Stoiczkowa i Ivana Zamorano (już w Realu Madryt), dwóch wielkich napastników, którym chętnie rozdawał prezenty. Był błogosławieństwem dla Cruyffa, ale też przekleństwem ze swoją ciągłą rezerwą, wycofaniem i brakiem odporności na krytykę. Nie można mu było nic powiedzieć, bo natychmiast brał wszystko do siebie, a przecież Cruyff lubi gadać i lubi wytykać błędy. I nie zawsze uważa na to, co pomyślą inni, jeśli piękno wymaga ofiar. Niestety, Laudrup nie był taki jak Stoiczkow, który wysłuchał, bo musiał, a potem strząsał z siebie uwagi i więcej o nich nie myślał.

Ale koledzy byli w Laudrupa zapatrzeni, nie tylko Stoiczkow, ale też Jose Bakero, Ronald Koeman i przede wszystkim Pep Guardiola. To Laudrup, obok Cruyffa, nauczył go rysować na boisku piłką wielokąty i wchodzić z nią do bramki. Duchowym ojcem dzisiejszej Barcelony jest nie tylko Cruyff.

W nieskończoność takie zwarcia nie mogły trwać i kiedy już Duńczyk nie mógł się z Holendrem dogadać, to odszedł. I to gdzie odszedł – do Realu Madryt, który wtedy szukał dawnej wielkości. Laudrup mu tę wielkość przywrócił, dał upragnione mistrzostwo Hiszpanii, pierwsze po wielu latach przerwy, a dla siebie piąte z rzędu (po czterech z Barceloną). Do dziś jest jedynym piłkarzem ligi hiszpańskiej, któremu taki wyczyn udał się w dwóch różnych klubach.

W kadrze też był wielki, to przecież dzięki niemu po mundialu w Meksyku zaczęło się mówić o „duńskim dynamicie". Ale przy największym sukcesie, mistrzostwie Europy z 1992 roku go nie było. Pokłócił się z trenerem Richardem Moellerem Nielsenem i zrezygnował z gry w kadrze. Podobno też uważał, że zabranie miejsca w turnieju Jugosławii z powodów politycznych (została wykluczona, mimo że wygrała eliminacje, a zastąpiła ją Dania) jest niesprawiedliwe.

Może powetuje to sobie jako trener, bo na razie idzie mu nieźle, chociaż jeszcze nie pracował na stanowisku na miarę ambicji i umiejętności: asystent trenera reprezentacji Danii, trener Broendby Kopenhaga, potem Getafe. To tam zasłynął, na przedmieściach Madrytu. Zastąpił Bernda Schustera, którego wezwał Real. I on ten mały klub, będący zawsze w cieniu dwóch wielkich sąsiadów, bo przecież jest jeszcze Atletico, doprowadził do finału Pucharu Króla (przegrał z Valencią) i ćwierćfinału Pucharu UEFA (lepszy okazał się Bayern Monachium). A przy tym drużyna grała pięknie, ofensywnie, tak po laudrupowemu: najważniejsza jest piłka.

Ale nie wyniosło go to na trenerskie szczyty, bo kolejne miejsce pracy wybrał nie najlepiej. W Spartaku Moskwa, który przeżywał kryzys, wymagali szybko wielkich sukcesów, a on tego nie zagwarantował, więc został zwolniony. To poszedł tam, gdzie jego filozofię docenili – znów do Hiszpanii – tym razem na Majorkę. I znów odezwał się jego charakter. Zrezygnował, bo nie mógł się dogadać i narzekał na kiepską atmosferę.

Poszedł tam, gdzie będzie pasował, gdzie wielkich wyników nikt nie ma prawa oczekiwać, bo w Premier League, obok obu Manchesterów, Chelsea czy Arsenalu taki klub jak Swansea na razie nie ma szans dominować. Ale na pewno może grać pięknie i tak na razie robi. Dzięki poprzednim trenerom Roberto Martinezowi i Brendanowi Rodgersowi zaczęli go nazywać „Swansealona". To jak może być pod wodzą trenera, w którego krwi płynie Barcelona? Tyle, że nie wszystkim się podobają jego metody. Starsi zawodnicy spotykali się potajemnie z prezydentem Huw Jenkinsem, narzekając na Laudrupa. Ale póki będą dobre wyniki, to niewiele wskórają.

A wyniki są niezłe. Swansea jest w środku tabeli, co przy ich potencjale jest znakomitym osiągnięciem. Przecież w ich ośrodku treningowym są tylko dwa boiska, a pierwszeństwo ma drużyna rugby. Tak to jest w Swansea. Ale Laudrup nie narzeka, pracuje na tym, co ma i mówi, że mu dobrze tu, gdzie jest. Na wejście na szczyt ma jeszcze czas.

Na razie oferty czołowych klubów go omijają, ale może już niedługo i to się zmieni. Kibice Realu umieścili go na trzecim miejscu listy życzeń trenerów, którzy mogliby zastąpić Jose Mourinho. Głosowanie wygrał Rafael Benitez (drugi był Joachim Loew), prowadzący obecnie Chelsea. W czwartek Swansea pokonała londyńczyków 2:0 w półfinale Pucharu Ligi. Może trzeba będzie powtórzyć głosowanie kibiców.

W Brazylii nie ważcie się tego powiedzieć, w Argentynie nie ważcie się tak pomyśleć, ale był na świecie piłkarz, który może miał większy talent niż Pele i Diego Maradona czy Leo Messi. Nazywa się Michael Laudrup i urodził się we Frederiksbergu - zwykłym, duńskim mieście trochę na zachód od Kopenhagi.

Nudnym, bogatym i czystym jak tylko może być miasto pełne kupców, zapatrzone w handel i drobny przemysł. Hanzeatyckie z ducha i mieszczańskie z wyglądu. To tam Laudrup się wpasował w garnitury i nauczył nosić grzywkę na bok, jak wzorowy bankowiec. Biedy tam nie było nigdy i Johan Cruyff mówi, że to mu zaszkodziło.

Pozostało 88% artykułu
Sport
WADA walczy o zachowanie reputacji. Witold Bańka mówi o fałszywych oskarżeniach
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił