Nie powiedział o dopingu nic, czego byśmy już nie wiedzieli z raportu Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA). Od niektórych pytań się uchylił, w niektórych odpowiedziach kluczył, a bywało, że i urągał zdrowemu rozsądkowi. Choćby wtedy gdy mówił, że nie szprycował się po powrocie do sportu w 2009 roku, a USADA ma dowody, że nadal płacił wówczas doktorowi Michele Ferrariemu, arcymistrzowi dopingu.
Gdy bawił się w językowe niuanse: że nie zmuszał swoich pomocników z peletonu do brania dopingu, nie szantażował, że stracą pracę, jeśli nie zaczną się szprycować, a tylko stwarzał atmosferę i dawał taki przykład, że dla nich to był logiczny wybór. Albo wtedy, gdy przekonywał, że darowizna dla Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) nie była żadną łapówką za wyciszenie dopingowej wpadki z 2001 roku, bo nie było żadnej wpadki. Dał pieniądze, bo UCI go poprosiła, miała mało pieniędzy, a on dużo. Logiczne, prawda?
– Krzywdziłem ludzi tak bardzo, że mają prawo nigdy mi nie wybaczyć Lance Armstrong
Lance zbyt łatwo się rozgrzeszał, nazywając swoje najczarniejsze lata lekkomyślnością, a siebie – niedoskonałym. Krew się gotowała, gdy Oprah Winfrey pozwalała mu uciekać z różnych pułapek tego wywiadu, gdy ją obłaskawiał ckliwymi kawałkami o rodzinie i raku. A jednak trudno im zarzucić, że zmarnowali nasz czas.
Warto było to obejrzeć, choćby dla tych pierwszych kilku minut, podczas których Oprah załatwiła to, czego kontrolerzy, śledczy, dziennikarze nie zdołali z Armstronga wycisnąć przez kilkanaście lat. – Przyjmuję tylko odpowiedzi: „tak" albo „nie" – powiedziała i zaczęła litanię. EPO? Transfuzje? Hormon wzrostu? Inne substancje? W każdym z siedmiu wygranych Tourów? A Lance odpowiadał. Tak. Tak. Tak. Tak. Tak.