W poprzedników można więc było walić jak w bęben przy poparciu sfrustrowanych kibiców, którzy mieli wspólnego wroga – prezesa PZPN Michała Listkiewicza.
Wnioski z tego, jak Polacy przeżyli mundial, wyciągnięto prawidłowe – premier, który do sportu nigdy nie odnosił się z przesadną atencją, starał się nie przeoczyć żadnego sukcesu, przyjął nawet reprezentację w hokeju na trawie, która zdobyła medal w halowych mistrzostwach, choć wcześniej zapewne nie wiedział, że ktokolwiek w Polsce biega z laską po sztucznej trawie. Sygnał był wyraźny: skoro rodacy (czytaj wyborcy) lubią sport, to warto im pokazać, że my też.
I wtedy zza pleców Jarosława Kaczyńskiego zaczął wyglądać Tomasz Lipiec, którego na ministra namaściła Irena Szewińska, bliska każdej władzy – od PRON do PiS. Pierwsze polecenie dla Lipca było jasne – ustrzelić Listkiewicza, co wydawało się sprawą dziecinnie łatwą, a jak się skończyło, wszyscy wiemy: prezes wciąż jest prezesem, Polska ma Euro, a Lipca o świcie zabierają tam, gdzie już wcześniej trafili jego współpracownicy – do aresztu.
Człowiek, który miał posyłać do więzienia skorumpowanych działaczy, okazał się strażakiem piromanem i jeśli dowody przeciwko niemu są rzeczywiście tak poważne, jak twierdzi prokuratura (trzeba przez cały czas pamiętać, że zatrzymanie przez CBA to wyrok tylko dla telewizji), Listkiewiczowi jeszcze bardziej smakować będzie wieczorne cygaro. Satysfakcję może mieć tym większą, że jak dziś już wiemy, władza do walki z nim wystawiła człowieka, który dobrze wie, co to korupcja. Jak dobrze, rozstrzygnie chyba sąd i wcale nie jest wykluczone, że Lipiec organizowane przez Listkiewicza Euro zobaczy wraz z nowymi kolegami we Wronkach lub Rawiczu. Oby wśród nich byli także ci, którzy korumpowali polski futbol, bo klęska Lipca nie może oznaczać taryfy ulgowej dla „Fryzjera” i jemu podobnych.
Przez dwa lata rządów Lipca przyzwyczaiłem się, że jego rzutka rzeczniczka (cóż za przyjemność było widzieć ją w akcji) Katarzyna Doraczyńska informuje mnie od rana o każdym kroku ministra – kogo przyjął, co zjadł, gdzie przeciął wstęgę. Z harcerską skrupulatnością (jak pisze w swoim biogramie, jest przede wszystkim harcerką) przykładała się do swojej pracy. Chciałbym ją poprosić, by przysłała mi ostatniego e-maila z informacją o tym, jak kompromitację szefa zniosło jej harcerskie sumienie. Czy ma ochotę zostać przy polityce, czy też ucieknie od niej poparzona. Też byłem harcerzem i chyba bym nie został, ale harcerze IV Rzeczypospolitej zapewne są twardsi.