Trener reprezentacji nigdzie na świecie nie zajmuje się codziennym uczeniem piłkarzy. Od tego są trenerzy klubowi.
Inaczej mówiąc, selekcjoner ponosi odpowiedzialność za wyniki reprezentacji, mimo że składa się ona z zawodników, na których przygotowanie, umiejętności i formę ma ograniczony wpływ. Tak było też dawniej, w porównywalnych warunkach pracowali dwaj poprzednicy Beenhakkera – Jerzy Engel i Paweł Janas.
Nasz dzisiejszy smutek bierze się z tego, że nadzieje, jakie wiązaliśmy z przyjściem Beenhakkera, osiągnęły poziom niewspółmierny do możliwości zawodników. Dość powszechna była wiara, że jak już przyjdzie ktoś taki – niezależny i sławny, to pstryknie tylko palcami, a polska piłka natychmiast będzie lepsza.
Nic takiego się nie stało, bo stać się nie mogło. Zbyt wiele składa się na wynik reprezentacji, aby zasługi lub winy należały tylko do jednego człowieka, choćby nie wiem jak znanego.
Beenhakker dobrze zaczął i szybko zdobył sympatię kibiców. Jeśli wygrywa się z Portugalią, po wyjątkowo udanym meczu, i z Belgią w Brukseli, to można stawiać warunki, podpisywać kontrakty reklamowe, pracować spokojnie, ze świadomością, że ma się zaufanie. Niestety, ludzie myśleli naiwnie, że tak jak z Portugalią będzie już zawsze.