Te mistrzostwa należą do odważnych i Hiszpanie tę regułę potwierdzili, kazali jednak na siebie długo czekać. Najdłużej – właśnie Villa. Strzelił kolejną bramkę, już czwartą w turnieju. Jest liderem strzelców Euro 2008 i najskuteczniejszym Hiszpanem w historii ME.
Znów dostał nagrodę dla piłkarza meczu, a od hiszpańskich gazet tytuł księcia Asturii (stamtąd pochodzi) i powtarzaną w co drugim tekście grę słów „mara-Villa”, co oznacza „cud”. Ale wszystkie zaszczyty zawdzięcza jednej akcji. W doliczonym czasie Joan Capdevila zaczął kontratak podaniem z własnej połowy w pole karne, a napastnikowi Valencii wystarczyło jedno dotknięcie piłki, by pozbyć się pilnującego go Pettera Hanssona, i drugie, by strzelić do bramki obok Andreasa Isakssona.
Nawet Iker Casillas pobiegł spod własnej bramki na połowę Szwedów, by świętować z kolegami wygraną. Jak się później okazało – dającą awans do ćwierćfinału z pierwszego miejsca. W ten sposób poszły w niepamięć cierpienia drużyny i samego strzelca zwycięskiej bramki przez większość meczu znajdującego się w złym czasie i w złym miejscu. Hiszpanie byli o pół kroku od zremisowania spotkania, w którym tylko oni pokazali, że chcą wygrać i wiedzą, jak to zrobić. Szwedzi po przerwie wbiegali na połowę rywala jedynie wtedy, gdy już nie mieli innego wyjścia. Byli bardzo zadowoleni z remisu, zwłaszcza że kosztował ich tak niewiele.Od 15. minuty Hiszpania prowadziła po dośrodkowaniu Davida Silvy i bramce, którą Fernando Torres strzelił podeszwą, wyciągając nogę wysoko do góry. Powiedzieć, że na początku meczu Hiszpanie mieli przewagę, to nic nie powiedzieć. Oni właściwie nie oddawali piłki Szwedom.
Ze swoimi trzema miniaturowymi pomocnikami – Xavim, Iniestą i Silvą – wyglądali przy rywalach jak drużyna juniorów upajająca się tym, że to dorośli muszą za nimi biegać. W Hiszpanii taką grę nazywają tiki-taka: ty do mnie, ja do niego, on do ciebie. Bez pośpiechu, raz na jedną stronę, raz na drugą, cierpliwie szukając drogi do bramki. „Hiszpanie zasypiali przy piłce, Szwedzi jeszcze nie zdążyli się obudzić” – napisał „El Pais”.Każdy chciał mieć piłkę, znacznie mniej było chętnych do pomagania obronie, a ona tego bardzo potrzebowała. Zwłaszcza od 24. minuty, gdy z boiska zszedł z kontuzją Carles Puyol. Może to już nie jest tak dobry obrońca, jakim bywał, ale w roli dowódcy wciąż niezastąpiony. Gdy zabrakło jego okrzyków i zdecydowania (zabraknie ich też zapewne w meczu z Grecją), a Szwedzi ruszyli, by odrabiać straty, Hiszpanie stracili pewność siebie. Trener Luis Aragones powiedział później, że jego drużyna w pewnym momencie wpadła na mieliznę. A rywale atakowali coraz groźniej.W końcu strzelili gola, oczywiście dzięki Zlatanowi Ibrahimoviciowi. W ich drużynie z piłkarzy, których grą można się delektować, zostali właściwie tylko on, wzywany w chwilach wyższej konieczności Henrik Larsson i Johan Elmander. Pozostali to solidność i niewiele więcej, nawet Fredrik Ljungberg najczęściej miota się przy linii bocznej w poszukiwaniu dawnej szybkości.
Zostają więc dalekie podania i trzymanie kciuków, by Ibrahimović i Larsson coś wymyślili. Bramka padła właśnie po jednym z takich podań od bocznego obrońcy Fredrika Stoora i błędzie Sergio Ramosa. Obrońca Realu Madryt przewrócił się, gdy Zlatan przyjmował piłkę, strzału nie zdążyli zablokować również Carlos Marchena ani Iker Casillas.