Gdy rozpoczynał się tie break, obie drużyny miały już za sobą dwie godziny gry. Wzloty i upadki, chwile zwątpienia i euforii. Andrea Anastasi, szpakowaty trener Włochów, rozpoczął mecz bez swych asów – atakującego Alessandra Fei, atletycznie zbudowanego środkowego Luigiego Mastrangelo i przyjmującego Christo Zlatanowa. Od początku grali Alberto Cisolla i libero Mirko Corsano.
Raul Lozano nie ryzykował. Zaczął swym żelaznym składem, z Sebastianem Świderskim, Michałem Winiarskim, Mariuszem Wlazłym, Danielem Plińskim, Łukaszem Kadziewiczem i libero Krzysztofem Ignaczakiem. Rozgrywał prowadzący w klasyfikacji na tej pozycji Paweł Zagumny. Koledzy nazywają go dyrygentem i nawet kiedy popełni błąd, nie powiedzą na niego złego słowa.
Ci, którzy w dużej mierze przyczynili się do wygranej z Rosją – Marcin Wika i Marcin Możdżonek – w kwadracie dla rezerwowych czekali na swoją szansę. Lozano się do tego nie przyzna, a jego asystent Alojzy Świderek nie podważy publicznie decyzji Argentyńczyka, ale może to właśnie był błąd, który zadecydował o porażce w dwóch pierwszych setach.
Anastasi nie trzymał się kurczowo sławnych nazwisk. Wybrał tych, którzy mogli najlepiej zrealizować jego plan taktyczny. A ten plan zakładał jak najmniej błędów własnych i spryt w każdym calu. Włosi przypominali mądrego, świetnie wyszkolonego technicznie pięściarza, który wie, że w otwartej walce przegra przez nokaut. Zamiast serwisowych petard były więc precyzyjne taktyczne zagrywki, szybki szczelny blok i obrona. W ataku obijanie bloku rywala.
Tym, który perfekcyjnie rozdzielał pracę, był Valerio Vermiglio, doświadczony rozgrywający Włochów. W grze środkiem rywale od pierwszych piłek byli lepsi od Polaków. Zarówno wtedy, gdy sami atakowali, jak gdy blokowali. Vigor Bovolenta zdobył 14 punktów, a trzech naszych środkowych (Pliński, Kadziewicz, Możdżonek) tylko punkt więcej. Pliński od początku nie radził sobie najlepiej i można tylko zapytać, dlaczego Lozano tak długo czekał ze zmianą.