"Rz": Już drugi raz była pani w takiej sytuacji: ostatnia szansa na medal dla kajakarstwa i całej polskiej ekipy, tłum działaczy na trybunach. Płynie się wtedy trudniej?
Przede wszystkim, nie płynęłam w tej łódce sama. To Beata była szlakową i okazała się świetna w tej roli. Ona zasłużyła, żeby być teraz na pierwszym planie. Samego wyścigu nie pamiętam. Wiem, że na 200 metrów przed metą chciałyśmy bardzo mocno ruszyć, 100 m dalej planowałyśmy jeszcze coś dorzucić, ale ręce były już za ciężkie. Wyglądałam tylko mety i modliłam się, żebyśmy nie były czwarte.
Ten medal cieszy bardziej niż dwa poprzednie, brązowe?
Kolor nie ma tak wielkiego znaczenia. Medal to medal, nagroda za cztery lata pracy. Każdy kosztował mnie bardzo wiele, a ten chyba najwięcej. Było mi ciężko wrócić do sportu po porodzie, nie miałyśmy gładkiego początku sezonu. Było wiele kłopotów, zarówno między nami, dziewczynami z kadry, jak i między klubami a związkiem. Potem przyszło niepowodzenie w finale czwórek, niewesoły wieczór. Medal zdobyty dzień później jest również zasługą naszych koleżanek z K-4, z nimi trenowałyśmy.
Przed ruszeniem na tor widziała pani starty kolegów?