Liu Xiang.
Niedoszła gwiazda igrzysk, od której zdjęć reklamowych nie można było uciec nawet podczas zakupów w spożywczym. Właściwie do dziś nie wiadomo, dlaczego Liu wycofał się z eliminacji biegu na 110 m przez płotki. Oficjalna wersja mówi o zapaleniu ścięgna Achillesa i jej trzyma się biegacz, który dzień po zejściu z bieżni wytłumaczył się kibicom w specjalnym orędziu. Niektórzy widzieli jednak podobno, jak Liu po rezygnacji spacerował po stadionie, wcale nie utykając. Stąd teorie spiskowe: Liu sam przestraszył się mocnych rywali i oczekiwań Chińczyków albo do rezygnacji skłoniła go firma Nike, bojąc się, że porażka z Kubańczykiem Dayronem Roblesem zniszczyłaby wizerunek Xianga. W dniu, gdy Liu usprawiedliwiał się w telewizji, Nike wydrukował jego zdjęcia z nowym hasłem reklamowym: “Pokochaj chwałę. Pokochaj ból. Pokochaj sport, nawet gdy łamie twoje serce”.
Mao.
W żadnych oficjalnych przemówieniach i uroczystościach igrzysk nie pojawiło się słowo lub zdjęcie Przewodniczącego, ale był tu obecny. Na portrecie przy Tiananmen, koszulkach w sklepie z pamiątkami i przede wszystkim w portfelu. Przewodniczący jest na banknotach niemal wszystkich nominałów, to wymowny symbol nowych Chin. Ideologia pozostała na papierze i sztandarach, w życiu partii liczy się przede wszystkim robienie pieniędzy. Rozkwita tu kapitalizm bez żadnych ograniczeń w komunistycznej okładce. Władza broni inwestorów przed robotnikami, bo swoimi żądaniami mogliby zepsuć biznes. Pomocy społecznej nie ma, emerytury są tylko dla niektórych. Zachodnie media użalały się przed igrzyskami nad młodymi sportowcami, którzy byli ponoć zmuszani do katorżniczych treningów. Nie zawsze trzeba ich było zmuszać, są od małego przyzwyczajeni do rywalizacji o wszystko. Na jedno miejsce na studiach na dobrym uniwersytecie przypada kilkudziesięciu kandydatów.
Mundur.
Kto go nosi, ten jest panem. Od mundurka przewodniczącego Mao z portretu na ścianie Pałacu Cesarskiego po stroje strażników, policjantów, żołnierzy i całej chmary wszechobecnych i trudnych do zidentyfikowania służb. Nadzorujące oko partii czuliśmy na sobie w każdej chwili. Dla nieprzyzwyczajonych widok żołnierza stojącego godzinami na specjalnym podeście z niewzruszoną miną nie jest przyjemny, ale Chińczykom nie przeszkadza. Za to żołnierza albo policjanta w akcji boją się bardziej niż my w najgorszych czasach. Wystarczy zobaczyć strach w oczach taksówkarza, który wjechał przez pomyłkę w zamkniętą ulicę.
Natalia Partyka.
Największa medialna gwiazda polskiej reprezentacji. Była gościem programu w chińskiej telewizji i przez pół godziny rozmawiała tam po angielsku nie tylko o sporcie. Pisały o niej gazety całego świata, od “China Daily” po angielskiego “Timesa”. W nią wycelowane były obiektywy reporterów w pierwszych dniach turnieju tenisa stołowego. – Natalia jest taka piękna – zachwycała się Chinka z CCTV, wioząc Leszka Blanika na wywiad w tej stacji. Dziewiętnastoletnia pingpongistka urodziła się bez prawego przedramienia, ale walczy z najlepszymi z uśmiechem i bez kompleksów. Będzie teraz grać o medale w igrzyskach paraolimpijskich.
Phelps.
Michael. Amerykański pływak, któremu sponsorzy zapłacili 1 mln dolarów premii za pobicie rekordu Marka Spitza, czyli zdobycie ośmiu złotych medali na jednej olimpiadzie. Zaraz po igrzyskach w Pekinie Phelps poleciał na party przedolimpijskie do Londynu i tam powiedział, że zacznie się teraz przygotowywać do startów w stylu grzbietowym oraz na 100 m stylem dowolnym. Tylko specjaliści żabki oraz pływania długodystansowego w basenie i na otwartym akwenie mogą spać spokojnie: – Przynajmniej ci faceci wciąż będą się ze mną przyjaźnić.
Prezydent.
Najbardziej sławny w Pekinie to George W. Bush, który przyleciał do Chin z ojcem, byłym prezydentem, żoną oraz liczną dalszą rodziną. Łatwo było poznać, gdzie ogląda igrzyska – po wielkiej liczbie czarnych limuzyn, karetkach pogotowia i helikopterze krążącym nad miejscem pobytu głowy amerykańskiego państwa. Najbardziej pamiętna scena z jego udziałem miała miejsce na meczu siatkówki plażowej. Misty May-Treanor zaproponowała prezydentowi zwyczajowe klepnięcie swego pośladka po udanej akcji. – Mr President, you want one? – spytała. George W. Bush poklepał jej nerkę. Zewnętrzną częścią dłoni.
Rogge.
Jacques. Przewodniczący MKOl Chiny tylko chwalił, rozmów o prawach człowieka unikał, sprawę podejrzanie młodych gimnastyczek zostawił innym. Zajął się natomiast Usainem Boltem i jego radością po biegu na 100 m, podobno odbiegającą od tego, co przystoi szanującemu rywali olimpijczykowi. Od jakiegoś czasu można mieć wrażenie, że ktoś podmienił szefa MKOl. To przecież nie może być ten sam człowiek z Gandawy, w którym siedem lat temu widziano nową, wreszcie sprawną busolę moralną olimpizmu. Z drugiej strony w czasach, gdy politycy przyjeżdżają do Chin po miliardowe kontrakty, a amerykańscy giganci Internetu z własnej woli wydają tamtejszym władzom niepoprawnych blogerów, trudno wymagać cudów od najważniejszego człowieka sportu.
Smog.
Najpierw Chińczycy nazywali go zamgleniem i udawali, że go nie ma. Świat podniósł jednak alarm. Smog miał powodować napady astmy, omdlenia i niedyspozycję sportowców, kibiców, dziennikarzy. Miał być groźny dla zdrowia, a nawet życia. Posadzenie tysięcy drzew, zamknięcie fabryk, wycofanie dwóch milionów aut z ulic sprawiło, że smog pojawiał się rzadko. Teraz wróci na dłużej, ale świat już raczej alarmu nie podniesie.
Sztanga.
Podnoszące ją Chinki zdobyły cztery złote medale, budząc podziw i zdumienie. Zygmunt Smalcerz, ostatni z polskich złotych medalistów olimpijskich w podnoszeniu ciężarów, w Pekinie przegrałby z Chen Yangin z kretesem. Mistrzyni kategorii 58 kg byłaby od niego lepsza w każdym boju. Wyrwała 106 kg, podrzuciła 138 kg, w dwuboju miała 244 kg. Zakrawa na czarny humor, ale rywalkom jakoś nie było do śmiechu.
Twarz.
Jej zachowanie to dla Chińczyka najważniejsza zasada. Nie dać poznać słabości, pokazać się, zachowywać pozory. W operze pekińskiej nawet żebrak występuje w kolorowych strojach, więc może nie należy się dziwić, że na zorganizowanie kosmicznych igrzysk zdecydował się kraj, w którym ciągle jest na co wydawać pieniądze. Na wioski czekające na szpital i dobrą szkołę, na pomoc tym, których chiński komunistyczny kapitalizm wyrzuca na bruk, na doprowadzenie wody tam, gdzie jej nie ma. Rzeka Huang He czasami nie dopływa do swojego ujścia, kraj pustynnieje, ale Pekin zamienił się z okazji igrzysk w zieloną oazę. Warto wyjechać poza nią, żeby poznać też inne Chiny.
Team spirit.
Nie chodzi o wiceprezesa PZLA Jerzego Sudoła ani nasz związek szermierczy, tylko o Amerykanów. Nikt tak nie rozumie ducha zespołowości jak oni. Na boisku są naprawdę razem. Wygrali turniej siatkarzy, pokonując Brazylię, najlepszą drużynę ostatnich lat, nie złamała ich nawet osobista tragedia trenera Hugh McCutcheona, którego teścia chiński szaleniec zasztyletował w centrum Pekinu. Złoto zdobyli też amerykańscy koszykarze, koszykarki, siatkarki i siatkarze plażowi oraz piłkarki. Siatkarki były w finale, ale przegrały z Brazylią.
Wolontariusze.
Żarty z nich to stały punkt programu i strzał tak łatwy jak krytykowanie Marcina Wasilewskiego po meczach kadry piłkarzy. W każdym mieście igrzysk wolontariusze są tacy sami: uprzejmi i zdezorientowani. W pierwszych dniach lepiej liczyć na siebie, potem można pytać ich. W Pekinie było inaczej tylko o tyle, że wszystko należało pomnożyć przez trzy. Liczbę wolontariuszy – w Atenach 60 tys., tutaj łącznie 170 tys. Mówili “Nihao” milion razy dziennie, peszyli się, gdy ich angielski zawodził. – Nie za zimno panu? – pytali w klimatyzowanych autobusach, brali pod rękę i pod parasol, kiedy padał deszcz. Niesamowici.
Zakończenie.
Stadion zwany Ptasim Gniazdem od poniedziałku nie żarzy się w nocy na czerwono, tylko olimpijska pływalnia ciągle jest dyskoteką w różnych odcieniach niebieskiego i fioletowego światła. Tłum wokół niej to już tylko mieszkańcy stolicy robiący zdjęcia zza ogrodzenia. Igrzyska skończone, igrzyska doszły do ściany. Nikt podczas jednej olimpiady nie pobije w lekkiej atletyce więcej rekordów niż Bolt, nikt pewnie nie zdobędzie więcej złotych medali niż Phelps i Chiny. Nie będzie bardziej wystawnych zawodów, chyba że nie doceniamy którejś z ubogich dzisiaj dyktatur. Chińskie władze muszą sobie teraz wymyślić nowe igrzyska, wokół których skupią ludzi. Olimpiada w Meksyku sprzed 40 lat miała pokazać potęgę tamtejszej dyktatury, a okazała się jej ostatnią marketingową sztuczką. Partia komunistyczna z Pekinu jest przekonana, że w jej przypadku będzie inaczej. Nie trzymamy kciuków. Za bardzo polubiliśmy Chińczyków.