Jeszcze nie tak dawno wybitni sportowcy niepełnosprawni mogli tylko marzyć, by traktowano ich tak jak zdrowych mistrzów. Teraz chcą, by nie dzielono sztucznie na lepszych i gorszych tych, którzy walczyli z powodzeniem o medale w rywalizacji inwalidów. Tak się stało, gdy systemem świadczeń objęci zostali tylko medaliści paraolimpiad po 1992 roku oraz Igrzysk Głuchych po 2001 roku. Teraz wiadomo, że podział był błędny.
Miesiąc temu Sejm znowelizował ustawę o kulturze fizycznej, rozszerzając krąg osób uprawnionych do świadczenia paraolimpijskiego, ale wykluczył 21 medalistów. Wśród nich 51-letniego Mariana Niedźwiadka, dwukrotnego złotego medalistę zimowych igrzysk paraolimpijskich w Innsbrucku (1984), od trzech lat chorego na raka. Są w tym gronie również m.in. Barbara Tomaszewska, trzykrotna paraolimpijka, wielokrotna medalistka, Anna Korniewicz i Artur Jeznach, medalista z Seulu, okaleczony przed laty przez pijanego kierowcę. Żadne z nich nie spełnia kryterium konkurencyjności (o medale musiało walczyć minimum sześciu zawodników z czterech krajów).
– W finale było nas pięciu, z czterech krajów – wspomina Jeznach. – Mam dwie wysoko amputowane nogi. Wtedy nie łączono grup tak jak teraz, więc czasami obsada była skromniejsza, ale to nie oznacza, że zdobyć medal było łatwiej.
Każdy ma swoje racje. Argumentów szukają też przeciwnicy przyznawania świadczeń.
Inwalidzi walczą od dwóch lat pełni wiary, że renta im się należy. 16 września Komisja Nauki, Edukacji i Sportu przyjęła poprawki zrównujące wszystkich olimpijczyków i paraolimpijczyków. W Senacie przegłosowano je 25 września z korzyścią dla wykluczonych. Teraz decyzja należy do Sejmu. Warto pamiętać o słowach senatora Piotra Wacha (PO), że przesadna drobiazgowość posłów nie byłaby wskazana. Wydatki z budżetu na tych 21 paraolimpijczyków to około 600 tysięcy złotych w ciągu roku.