Oscar De La Hoya, najbogatszy ze współczesnych mistrzów pięści, podpisał zawodowy kontrakt po zdobyciu złotego medalu w kategorii lekkiej na igrzyskach w Barcelonie. Słuchając amerykańskiego hymnu, w dłoniach trzymał dwie małe flagi: kraju, który reprezentował, i Meksyku, gdzie urodzili się jego rodzice.
„Złoty chłopiec”, bo tak go wkrótce nazwano, prezentował się poza ringiem równie dobrze jak wtedy, gdy nokautował swych rywali. Miał charyzmę wypisaną na sympatycznej chłopięcej twarzy i twarde pięści (szczególnie lewą), które szybko utorowały mu drogę na szczyty zawodowego boksu. O skali jego talentu i magnetycznej sile przyciągania niech świadczy fakt, że za ubiegłoroczną walkę z Floydem Mayweatherem Jr. zarobił ponad 50 milionów dolarów. Więcej niż Mike Tyson i Evander Holyfield w najlepszych latach.
„Golden Boy” to jeden z wzorcowych przykładów – obok innego Amerykanina, mistrza olimpijskiego z Montrealu Raya „Sugara” Leonarda – że mistrzowie olimpijscy najsilniej oddziaływali na wyobraźnię promotorów. A ich wartość wzrastała jeszcze, jeśli wygrywali w najcięższych kategoriach.
Floyd Patterson, Cassius Clay (Muhammad Ali), Joe Frazier, George Foreman, bracia Michael i Leon Spinksowie, Lennox Lewis, Władymir Kliczko najpierw zdobyli olimpijskie złoto, a później mistrzowskie pasy i fortunę na zawodowych ringach.
Z tego grona czynnym pięściarzem jest jeszcze tylko młodszy Kliczko, mistrz świata organizacji IBF i WBO. Ukrainiec w kolejnej walce będzie bronił tych pasów w starciu z Rosjaninem Aleksandrem Powietkinem, mistrzem olimpijskim z Aten (2004).