Bejsboliści – największy kubański skarb

Nie mają sobie równych na świecie, a zarabiają po 20 dolarów miesięcznie. Ci, którym udało się uciec do USA, stają się milionerami

Aktualizacja: 13.11.2008 13:05 Publikacja: 13.11.2008 02:32

Orlando “El Duque” Hernandez jest jednym z tych, którzy mieli szczęście: uciekli i zrobili karierę w

Orlando “El Duque” Hernandez jest jednym z tych, którzy mieli szczęście: uciekli i zrobili karierę w USA

Foto: AP

W styczniu 1959 roku Fidel Castro jednym dekretem zniósł zawodowy sport na Kubie. Kilka miesięcy później symbolicznym rzuceniem piłki otworzył rozgrywki nowej amatorskiej ligi bejsbola.

Miał przy tym dobrą zabawę, nawet spróbował kilku uderzeń kijem. W tamtych czasach krążyły plotki, że „Il Commendante” jako nastolatek był wielkim talentem, miał zadatki na świetnego zawodnika, sprytnie kolportowane przez organy szerzące urzędową propagandę.

[srodtytul]Inny Castro[/srodtytul]

– To kompletna bzdura – dementuje jednak Ralph Avila, obecnie skaut Los Angeles Dodgers, w tamtych czasach grający w zespole z Hawany. – Fidel nigdy nie zajmował się sportem na uczelni. Nie miał na to czasu. Wtedy w Hawanie był znakomity pitcher (ten, który rzuca piłkę – przyp. red) o nazwisku Felix Castro. Fidel użył jego tożsamości, aby wmawiać ludziom, że sam znakomicie grał w bejsbol.

Przez ponad 30 lat żaden bejsbolista nie opuścił Kuby. W latach 1977 – 1987 reprezentacja tego kraju odniosła 129 zwycięstw z rzędu, nie ponosząc ani jednej porażki w najważniejszych rozgrywkach międzynarodowych.

Sowicie opłacani gwiazdorzy amerykańskiej Major League Baseball (MLB) nie mieli żadnych szans w konfrontacji z żyjącymi skromnie, mającymi status amatorów Kubańczykami. W 1984 roku w słynnej konfrontacji Kuby z USA Victor Mesa upokorzył wschodzącą gwiazdę bejsbola, teraz legendę tej dyscypliny sportu w USA Barry’ego Bondsa. Mimo to Mesa nigdy nie opuścił wyspy, dziś jest trenerem prowincjonalnej drużyny Camaguey.

10 lipca 1991 r. reprezentacja Kuby została zakwaterowana w hotelu w Miami, w drodze powrotnej z kolejnego międzynarodowego turnieju.

W nocy pitcher Rene Arocha opuścił swój pokój, a następnie pobiegł do mieszkania ciotki, która wyemigrowała na Florydę kilka lat wcześniej. On jako pierwszy zdecydował się na ucieczkę z zamkniętego świata rządzonego przez Fidela Castro.

Początkowo zupełnie nie zdawał sobie sprawy z własnej wartości. – Myślałem, że jestem dużo słabszy od zawodników grających w Major League Baseball. Byłem pewien, że oni są o lata świetlne przede mną.

Do Arochy po kilku dniach zadzwonił Kubańczyk z amerykańskim paszportem o nazwisku Guz Dominguez. To właśnie on zabrał Arochę do Kalifornii na spotkanie z agentem, który następnie wynegocjował mu lukratywny kontrakt z St. Louis Cardinals.

W pierwszym sezonie gry w MLB nieznany wcześniej szerzej pitcher okazał się jednym z najlepszych debiutantów w lidze.

– Patrzyłem na zawodników z innych drużyn i myślałem sobie – znam kilku kumpli z osiedla na Kubie, którzy grają lepiej niż ktokolwiek z tutaj obecnych – wspomina Mesa.

[srodtytul]Coraz więcej ucieczek[/srodtytul]

Następny rodak poszedł w jego ślady dopiero dwa lata później. Kubańska reprezentacja B poleciała do Buffalo w stanie Nowy Jork, aby wziąć udział w akademickich mistrzostwach świata.

21-letni Eddie Oropesa wymknął się ze studenckiego hotelu, przeskoczył przez płot, a następnie pobiegł najszybciej jak się da, aby odnaleźć swojego kuzyna. Dwa dni później to samo zrobił kolega Oropesy – Rey Ordonez. Obaj trafili do Domingueza. Ordonez kilka dni później podpisał kontrakt i zaczął grać na pozycji shortstop (pomiędzy drugą i trzecią bazą – przyp. red.) w słynnym zespole New York Mets.

Od tego momentu ucieczki zdarzały się coraz częściej, chociaż nigdy nie przybrały rozmiarów masowej emigracji.

Kubańczycy przybywali jednak z odmiennej rzeczywistości i nie zawsze potrafili odnaleźć się w Ameryce. Ariel Prieto dostał czek na 1,2 miliona dolarów za podpisanie kontraktu w Oakland, następnie wsadził go do dżinsów, które wrzucił do automatycznej pralki. Oropesa zachwycony wielkością amerykańskich lodówek postanowił z ciekawości zamknąć się w jednej z nich od środka. Życie uratował mu Dominguez, który w ostatniej chwili wyciągnął z tej pułapki niemal całkowicie zamrożonego kolegę.

Znacznie częściej kubańskim bejsbolistom po prostu szumiało w głowach. Wychowani w biedzie w USA w jednej chwili dostawali duże pieniądze i luksusy, o jakich wcześniej nawet nie marzyli.

[srodtytul]Zakładnicy systemu[/srodtytul]

Reżim hawański zareagował w połowie lat 90. surowymi sankcjami. Rodziny uciekinierów stawały się zakładnikami systemu. Działacze partyjni zaczęli regularnie ingerować w powoływanie zawodników do reprezentacji.

Starsi gracze, mający rodziny i dzieci, byli preferowani przy selekcji kosztem bejsbolistów młodszych, często bardziej utalentowanych. Każdego przyłapanego na rozmowie przez telefon z obywatelem Stanów Zjednoczonych (co nie było trudne do udowodnienia ze względu na wszechobecny system podsłuchów) natychmiastowo karano dożywotnim zakazem uprawiania sportu.

[srodtytul]Paranoja[/srodtytul]

Strach władz przed utratą narodowego skarbu, za jaki uważano powszechnie bejsbol, przerodził się w paranoję.

Po ucieczce Orlando „El Duque” Hernandeza (dziś ma 41 lat i zarabia rocznie 7 mln USD) minister sportu nakazał, aby z reprezentacji usunięto zawodnika o nazwisku Adrian Hernandez, choć nie byli nawet ze sobą spokrewnieni. Jedynym, co ich łączyło i co wzbudziło podejrzenie reżimu, był (poza nazwiskiem) zbliżony styl gry.

Prześladowany Adrian Hernandez długo nie wytrzymał, opuścił Kubę w 2000 roku i od razu podpisał kontrakt z New York Yankees, gwarantujący mu zarobki w wysokości 4 milionów dolarów za sezon.

Same ucieczki były często skomplikowane i dramatyczne. Najczęściej zawodnicy korzystali z usług szmuglerów, którzy na przepełnionych łodziach przewozili ich do najbardziej wysuniętego w stronę Kuby przyczółka Ameryki, czyli Key West. Tak właśnie do USA przybył Alberto Castillo, dziś relief pitcher Baltimore Orioles.

[wyimek]Gdy łódź z uciekinierami przypływa do wybrzeża, zaczyna się gra o przeżycie[/wyimek]

Gdy łódź dopływa do wybrzeża – zaczyna się gra o przeżycie. Według porozumienia pomiędzy rządami Kuby i USA podpisanego w 1995 roku przez Castro oraz Billa Clintona uciekinier schwytany przez straż przybrzeżną „na terenie oceanu“, czyli w wodzie, jest uważany za nielegalnego emigranta i oddawany władzom kubańskim. Ten, który zdoła oszukać czujność funkcjonariuszy i postawi obie stopy na lądzie, automatycznie zyskuje status uchodźcy.

Oczywiście, jak w każdych przepisach także w tym istnieją luki, które były różnie interpretowane. A co się stanie, jeśli dana osoba zostanie złapana na mieliźnie, czyli ani w wodzie, ani na lądzie, lecz de facto w błocie?

Yoankis Turino został złapany w momencie, gdy wyskakując z wody, wdrapał się na drzewo. Sprawa trafiła do trybunału. Sąd uznał, że stopy miał – co prawda – suche, ale drzewo tkwiło po korzenie w wodzie. W efekcie Turino został oddany kubańskim władzom.

Polityka zastraszania odniosła sukces. Od kilku lat liczba uciekinierów stale maleje. – To naprawdę dziwna sytuacja. Sumy oferowane zawodnikom z Kuby systematycznie rosną, a liczba tych, którzy decydują się na opuszczenie wyspy, z roku na rok maleje – mówi agent Joe Kehoskie.

Władze Kuby dbają, aby na stadionach nie kręcili się żadni intruzi mogący namawiać zawodnika do przejścia na zawodowstwo. Rządy obu krajów zgodziły się na wprowadzenie zapisu, że obywatele USA przyłapani na rozmowach z kubańskimi bejsbolistami „w celach komercyjnych” są automatycznie poddawani karze więzienia.

W 1996 roku amerykański agent Juan Ignacio Hernandez został skazany na 15 lat pozbawienia wolności za namawianie w Hawanie zawodników do ucieczki z wyspy.

[srodtytul]Bez wynagrodzenia[/srodtytul]

– Jeśli przylatujesz na Kubę i ktoś się dowie, że jesteś w jakikolwiek sposób powiązany z Major League Baseball, to w najlepszym wariancie zostaniesz wysłany pierwszym samolotem z powrotem do USA. Widziałem ludzi, którym przystawiano pistolet do głowy – opowiada Chuck McMichael, skaut odpowiedzialny za kraje latynoskie w Atlanta Braves.

Obecnie w USA we wszystkich zawodowych ligach występuje aż 1700 bejsbolistów z Dominikany i tylko 40 (w tym jedynie 12 w MLB) z Kuby. – Kubańczycy są lepsi. Silniejsi, lepiej przygotowani fizycznie – mówi inny skaut Phil Dale.

Oficjalnie bejsboliści na Kubie nie mogą pobierać za swoją grę żadnego wynagrodzenia, więc są zatrudniani na fikcyjnych etatach, najczęściej w roli „sportowego konsultanta”.

520 graczy zrzeszonych w klubach kubańskiej ekstraklasy zarabia rocznie łącznie… 60 tysięcy dolarów, czyli mniej więcej jedną siódmą wynagrodzenia debiutanta z końca ławki rezerwowych w Major League Baseball!

Nic więc dziwnego, że sportowcy za wszelką cenę, nieraz rozpaczliwie, szukają dodatkowych środków dochodu. Modne jest oferowanie własnych koszulek kolekcjonerom, najczęściej turystom. Turino, podstawowy pitcher najlepszego w kraju zespołu Industriales, sprzedał jednemu z nich podpisany przez całą drużynę strój za 5 dolarów.

Osbek Castillo zrobił lepszy interes, bo dostał aż 30 dolarów. Największe gwiazdy były w stanie wynegocjować nawet 50 dolarów.

Dobrą okazją do sprzedania uniformu są międzynarodowe turnieje. Podczas ostatnich mistrzostw świata fantastyczny pitcher Pedro Luis Lazo wynegocjował 217 dolarów za swój strój reprezentanta Kuby od biznesmena z Tajwanu. Został jednak przyłapany przez urzędnika kubańskiego aparatu bezpieczeństwa, a następnie, po powrocie do kraju, zdyskwalifikowany.

Mecze kubańskiej ligi bejsbolowej, prawdopodobnie najlepszej na świecie, w ogóle nie są opisywane przez prasę. Gazety podają tylko suchy wynik. Jest to zgodne z polityką władz, które dbają o to, aby żaden zawodnik nie miał statusu gwiazdy. Liczy się wyłącznie wspólne dobro, a nie indywidualności.

[srodtytul]Pieszo na stadion[/srodtytul]

Czołowi gracze MLB to krezusi zarabiający po 15 – 20 milionów dolarów rocznie, stawiający sobie drogie rezydencje i korzystający na każdym kroku z uroków sławy. W tym samym czasie lepsi kubańscy zawodnicy mieszkają w kawalerkach w zadymionych dzielnicach Hawany, codziennie idą pieszo na stadion, aby pograć niemal wyłącznie dla własnej przyjemności, licząc się z faktem, że decyzją lokalnego watażki mogą zostać w każdej chwili pozbawieni nawet tego.

– Każdy zawodnik z reprezentacji Kuby może podpisać kontrakt z dowolnym zespołem MLB – uważa McMichael.

– Na tej wyspie grają w tej chwili bejsboliści o łącznej wartości pół miliarda dolarów. A pewnie nawet większej – twierdzi agent Joe Kehoskie. Ale poza Kubą i USA mało kto zdaje sobie z tego sprawę.

[ramka]500 mln dol. co najmniej byliby warci w amerykańskiej lidze MLB bejsboliści grający na Kubie[/ramka]

W styczniu 1959 roku Fidel Castro jednym dekretem zniósł zawodowy sport na Kubie. Kilka miesięcy później symbolicznym rzuceniem piłki otworzył rozgrywki nowej amatorskiej ligi bejsbola.

Miał przy tym dobrą zabawę, nawet spróbował kilku uderzeń kijem. W tamtych czasach krążyły plotki, że „Il Commendante” jako nastolatek był wielkim talentem, miał zadatki na świetnego zawodnika, sprytnie kolportowane przez organy szerzące urzędową propagandę.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?