Rugby w Polsce wciąż brzmi dość egzotycznie mimo porządnych rozgrywek ligowych, tyleż głośnego, co kontrowersyjnego filmu Sylwestra Latkowskiego „To my, rugbyści”, meczów reprezentacji od 1958 r. oraz znakomitych tradycji tego sportu w innych częściach Europy i świata.
Polacy nigdy nie zagrali w Pucharze Świata, nie mieliśmy szansy kibicować naszym w imprezie, która uważana jest za trzecią z największych, po igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata w piłce nożnej.
Jeśli reprezentanci mieli znakomitych rywali i grali przy 100 tysiącach widzów, jak w 1967 r. na Stadionie Dziesięciolecia przed finiszem Wyścigu Pokoju, to kończyło się źle – przegrali z Francją 0:67 i narazili się na gniew premiera Józefa Cyrankiewicza.
Nadzieja, że można z pozycji europejskiego średniaka (obecnie 17. miejsce na Starym Kontynencie, 38. na świecie) awansować na szczyt rywalizacji, nie jest wielka, ale szansa na start w 2011 r. w Nowej Zelandii przynajmniej teoretycznie wciąż istnieje.
O osiem wolnych miejsc walczą 83 drużyny z całego świata. Polacy zrobili pierwszy krok – wiosną awansowali z tzw. Dywizji 2B do 2A, czyli o szczebel wyżej w kontynentalnych rozgrywkach ligowych – Pucharze Narodów Europy.