Przykładem może być anegdota o żonie przyłapanej in flagranti. „Owszem, zdradziłam cię, ale nie miałam orgazmu” – tłumaczyła się mężowi.

Sportowcy, którym udowodniono stosowanie środków dopingujących, wychodzą z podobnego założenia. Zdecydowana większość stanowczo obstaje przy swojej niewinności, podając przy tym niesamowite przyczyny obecności zakazanego specyfiku we własnej krwi oraz moczu. Fantazja niektórych koksiarzy nie ma granic, ale nawet najbardziej pomysłowym trudno będzie przebić francuskiego tenisistę Richarda Gasqueta, który stwierdził, że kokaina dostała się do jego organizmu w wyniku trwających od 5 do 10 sekund (tak było w protokole) kilku pocałunków z niejaką Pamelą.

Namiętny Richard wyszedł na pierwsze miejsce mojej prywatnej listy, choć konkurencję miał bardzo mocną – głównie wśród Polaków. Przypomnę hokeistę Jarosława Morawieckiego, który podczas igrzysk w Calgary w 1988 roku wpadł w tarapaty po zjedzeniu barszczu z krokietem. Z kolei maratończykowi Antoniemu Niemczakowi zaszkodziła wizyta u dentysty. Kajakarka Izabela Dylewska nieopatrznie użyła kropli na zapalenie spojówek. Sporo też było przypadków, w których nasi sportowcy jako powód pozytywnego wyniku badania podawali zmowę międzynarodową.

Opis nocy spędzonej przez Gasqueta w nocnym klubie w Miami w towarzystwie rzeczonej Pameli nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia, no bo co w tym szczególnego, że młody człowiek ma skłonność do życiowych uciech. Śmieszy mnie tylko trochę rozdźwięk między przygodami Francuza a tym, co liczni sportowcy zamieszczają w swoich internetowych zapiskach zwanych blogami. W wersji przeznaczonej dla szerokiej publiczności czempioni, owszem, odbywają od czasu do czasu spotkania z fanami, ale nie w nocy, nie z konkretnymi kibicami i bez całowania. Przypadek Gasqueta świadczy niezbicie o tym, że taktyka zaprzeczania stosowana przez niewiernych małżonków ma jednak sens. Oto bowiem tenisowe władze uznały wyjaśnienia Francuza za prawdziwe i wymierzyły mu najniższy wymiar kary. Wynika z powyższego, że Gasquet całował, ale nie miał z tego aż tak dużej przyjemności, jak mogłoby się wydawać.

[ul][li][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/08/05/namietny-richard/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/li][/ul]