Futbol w PRL. Kulisy polskiego futbolu

Rozmowa z Leszkiem Rylskim, współzałożycielem UEFA, nestorem piłkarskich działaczy

Publikacja: 02.01.2011 00:01

Leszek Rylski

Leszek Rylski

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]– Jest pan rówieśnikiem PZPN...

Leszek Rylski: [/b]Nie, proszę pana. Jestem starszy od PZPN. Kiedy w Warszawie 20 grudnia 1919 roku zakładano PZPN, ja już od dwóch tygodni byłem na świecie. Mój ojciec przyjechał do Warszawy z rodzinnych Suwałk na studia w SGGW. W stolicy rozbrajał Niemców w listopadzie 1918 roku i tu poznał swoją przyszłą żonę, a moją matkę. Była uczennicą konserwatorium w klasie fortepianu znanego kompozytora Ludomira Różyckiego. Kiedy owocem ich miłości miałem zostać ja, ojciec prosił żonę, aby wyjechała do Suwałk, żeby syn miał zapisane to samo miejsce urodzenia co ojciec. Zresztą ojca przy tym nie było, bo leżał wtedy ciężko ranny po bitwie z bolszewikami. Poświęcił się karierze wojskowej, był oficerem, przerzucano go z jednego garnizonu do drugiego, więc przed wojną kilka razy zmienialiśmy adresy. Ja też mam za sobą służbę w wojsku, dosłużyłem się stopnia majora.

[b] Nie przeszkodziło to panu w karierze działacza sportowego? Ojciec, przedwojenny oficer, pan też wojskowy, w dodatku członek AK? [/b]

Nie miało to większego znaczenia. Wspomniano o tym mimochodem dopiero w roku 1972, kiedy pozbawiano mnie funkcji sekretarza generalnego PZPN. Wcześniej byłem potrzebny, bo w latach czterdziestych ludzi wykształconych, znających się na sporcie, ze znajomością języków, nie było dużo. Mnie trochę pomagało to, że grałem w Marymoncie, klubie robotniczym, byłem jego działaczem, a nawet prezesem. Zaraz po wojnie Marymont należał do Związku Robotniczych Stowarzyszeń Sportowych. Skrót ZRSS brzmiał trochę jak ZSRR i nikt nie odważył się tego ruszać. Klub ze słowem „robotniczy” w nazwie mógł liczyć na uprzywilejowanie. Mieliśmy nawet reprezentację Polski złożoną z zawodników właśnie Marymontu, Skry Warszawa i Skry Częstochowa, Widzewa czy Siły Mysłowice. W roku 1946, kiedy w Szwajcarii obchodzono święto sportu robotniczego, nasza reprezentacja rozegrała dwa mecze. Przeciw drużynie szwajcarskiej graliśmy na słynnym stadionie Letzigrund. Miałem 26 lat i to był mój pierwszy wyjazd zagraniczny.

[b] Jest pan jedynym Polakiem, który był członkiem Komitetu Wykonawczego UEFA, czegoś w rodzaju europejskiego rządu futbolowego. W jaki sposób w latach pięćdziesiątych trafił tam działacz z Polski? [/b]

Powinien pan jeszcze podkreślić, że działo się to wtedy, kiedy PZPN nie istniał. Była tylko Sekcja Piłki Nożnej przy Głównym Komitecie Kultury Fizycznej, zgodnie ze strukturą sportu na radziecką modłę. UEFA była jedną z pierwszych organizacji paneuropejskich. Powstała w roku 1954 przede wszystkim z inicjatywy Belgii, Francji i Włoch, które miały już doświadczenie w powołaniu Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Obserwatorem kongresu założycielskiego był Grzegorz Aleksandrowicz, sędzia międzynarodowy i dziennikarz. Ale w marcu 1955 roku na pierwszym kongresie w Wiedniu byłem już ja, a rok później, w Lizbonie, wybrano mnie do Komitetu Wykonawczego.

[b]Potrzebne były do tego jakieś plecy? Żadnemu Polakowi już później UEFA nie powierzyła takiej funkcji. [/b]

Nie miałem żadnych pleców. Mówiłem swobodnie po francusku, nie sprawiały mi problemów niemiecki i rosyjski. Do tego miałem za sobą doświadczenia boiskowe i trochę organizacyjnych w sporcie, a na karku niewiele ponad 30 lat. UEFA stawiała na takich ludzi.

[b] W tamtych czasach, zwłaszcza w Europie Wschodniej, chyba trudno było takich znaleźć? [/b]

Nim UEFA powstała, utworzono według klucza geograficznego tzw. grupy porozumiewawcze, dyskutujące o przyszłości europejskiego futbolu. Swoje mieli Brytyjczycy, Skandynawowie, bardo silne było tzw. Porozumienie Florenckie – Entente de Florence, zrzeszające Włochy, Francję i Hiszpanię. Z inicjatywy Związku Radzieckiego powstała grupa siedmiu państw demokracji ludowej, czyli całej Europy Wschodniej, z wyjątkiem Jugosławii, która stała z boku, ale sprzyjała Entente de Florence. Brałem udział w jej pracach z ramienia Polski. Kiedy wybierano mnie na członka Komitetu Wykonawczego, byłem rekomendowany przez sekcję piłki nożnej GKKF. Kraje socjalistyczne to zaakceptowały, chociaż chyba Czesi coś tam narzekali. Dostałem 25 głosów na 34 i pełniłem swoją funkcję przez 12 lat, do roku 1968.

[b] Dzisiaj drogę do Genewy i Nyon na obrady i z powrotem można pokonać w ciągu dnia. Jak to wtedy wyglądało? [/b]

Sam wyjazd stanowił przeżycie i niezwykłą atrakcję. Ja byłem w tej dobrej sytuacji, że trasę do Szwajcarii czy innych krajów, na kongresy lub mecze pokonywałem kilka razy w roku. Zresztą siedziba UEFA znajdowała się do 1959 roku nie w Szwajcarii, tylko w Paryżu, gdzie przygarnęła ją federacja francuska. Jej sekretarz Pierre Delaunay, syn Henriego, którego imię nosi puchar za zwycięstwo w mistrzostwach Europy, pełnił jednocześnie obowiązki sekretarza generalnego UEFA. Znałem dobrze obydwu. W związku ze swoją funkcją, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych obejrzałem większość finałów rozgrywek o europejskie puchary czy mistrzostwo Europy. A jednocześnie zbierałem doświadczenia, nawiązywałem kontakty, dzięki czemu PZPN lat sześćdziesiątych nie był wcale zaściankiem Europy.

[b] Co wynikało z tych wyjazdów? O czym się wtedy rozmawiało na kongresach i zebraniach Komitetu Wykonawczego? [/b]

O organizacji europejskiego futbolu. Przecież to wszystko, co jest dzisiaj, ktoś kiedyś wymyślił, przedstawiał propozycje, opracowywał regulaminy. Ja, wraz ze słynnym węgierskim trenerem „złotej jedenastki” Gustavem Sebesem opracowaliśmy koncepcję mistrzostw Europy. W różnych okresach pracowałem nie tylko w Komitecie Wykonawczym, ale też w komisjach do spraw rozgrywek klubowych, komisji statutowej, młodzieżowej i jury d’appel. Poza tym dzięki moim znajomościom mogliśmy zaprosić na wykłady do Polski znanych trenerów. Przyjechał słynny Helenio Herrera, był także Karl Rappan, szwajcarski trener, po wojnie bardzo znany, pomysłodawca letnich rozgrywek klubowych całej Europy, nazywanych najpierw Pucharem Lata, potem właśnie jego imienia, a jeszcze później Intertoto. Gościliśmy słynnych francuskich dziennikarzy „L’Equipe” i „France Football” – Gabriela Hanota i Jacques’a Ferrana, którzy wymyślili rozgrywki o Puchar Mistrzów i klasyfikację piłkarzy, w której nagrodą za zwycięstwo jest do dziś Złota Piłka.

[b]Ale pan najpierw został działaczem UEFA, a dopiero potem PZPN... [/b]

To rzeczywiście kolejność niezwykła, bo później było już tylko odwrotnie. Kiedy w roku 1959 zostałem sekretarzem generalnym PZPN, miałem już za sobą trzy lata doświadczeń z UEFA. A byłem też prezesem Warszawskiego OZPN.

[b]Czy poznał pan Santiago Bernabeu? [/b]

Tak, dzięki mojemu koledze z komitetu Augustinowi Pujolowi. Rozmawiałem z Bernabeu kilkakrotnie, a raz przyjął on na stadionie, który nosi teraz jego imię, cały Komitet Wykonawczy UEFA.

[b] Czy do Polski tej rangi ludzie sportu też w tamtym okresie przyjeżdżali? [/b]

Bernabeu był w Warszawie bodajże w roku 1964, kiedy Legia grała z Realem Madryt w koszykówkę. Obejrzał więc mecz w Hali Gwardii i, o ile mi wiadomo, zwiedził też stadion Wojska Polskiego. Natomiast kiedy w roku 1969 PZPN obchodził jubileusz pięćdziesięciolecia, zaprosiliśmy prezydenta FIFA Anglika Stanleya Rousa. Pamiętam, że był bardzo zadowolony, nie tylko dlatego, że przygotowaliśmy dla niego spotkanie z władzami Warszawy i kilka bankietów, między innymi w pałacu w Jabłonnie. Najbardziej podobało mu się, że na lotnisko wyjechał po niego Klemens Nowak, który był wówczas wiceprezesem PZPN. Ale ważniejsze było to, że Nowak miał samochód Warszawa, którym woził Rousa. Prezydent FIFA był zachwycony, że może jeździć po Polsce radzieckim autem.

[b] Klemens Nowak był pułkownikiem milicji i działaczem Gwardii. Jacy byli ówcześni członkowie władz PZPN? [/b]

W czasie, kiedy byłem członkiem zarządu i sekretarzem generalnym, pracowałem z kilkoma prezesami. Władysław Rajkowski był dyrektorem departamentu GKKF, dyrektorem Przedsiębiorstwa Imprez Sportowych, a chyba także dyrektorem zjednoczenia Polsport, któremu podlegały wszystkie wytwórnie sprzętu sportowego w kraju. To nie był głupi facet. Po nim przyszedł Stefan Glinka, działacz OMTUR i Skry, bardzo przyzwoity, koleżeński, prawdziwy działacz, pracujący dla dobra piłki. Po nim Wit Hanke, działacz związku zawodowego górników, przyszedł do PZPN jako sekretarz Centralnej Rady Związków Zawodowych, któremu podlega sport. Był bardzo troskliwym prezesem, pytał o drobiazgi, dbał o szczegóły, ufał ludziom i korzystał z ich wiedzy. Był typem działacza hobbysty, owładniętym misją tworzenia w Polsce wielkiego futbolu. A kiedy wchodził do siedziby PZPN, każdemu podawał rękę. Lewicowiec, ale przeszedł cały szlak bojowy z armią Andersa.

[b] Jego następca Wiesław Ociepka miał za to bardzo dużo wspólnego z komunizmem i nic z Andersem. [/b]

Ociepka był zastępcą kierownika Wydziału Administracyjnego KC PZPR (a szefem był Stanisław Kania). Bardzo pryncypialny. Ale ponieważ wywodził się z biednego środowiska, bardzo chłonął wiedzę. Przez wiele lat pracował w strukturach związku i miał niezłe rozeznanie w sprawach piłkarskich. Nie znosił trenera Ryszarda Koncewicza za to, że ten miał swoje zdanie i trudno się z nim dyskutowało. A ponieważ wyniki reprezentacji go nie broniły, Ociepka postanowił dokonać zmiany. Postawił na Kazimierza Górskiego, który w momencie nominacji na trenera selekcjonera pod koniec roku 1970 był jednym z wielu trenerów w Polsce. Prowadził wprawdzie reprezentację juniorów, ale z klubami nie odniósł przez kilkanaście lat żadnego sukcesu. Ociepka myślał, że Górski będzie robił, co mu się powie. Wiemy, jak zawodne to były rachuby i jak szczęśliwe zrządzenie losu.

[b] To prawda, że wyjeżdżając z kolejnymi prezesami PZPN na kongresy UEFA, musiał im pan najpierw kupować za granicą ubrania, żeby wyglądali jak ludzie?[/b]

Wie pan, zdarzyło się. Mnie było łatwiej, bo kiedy wyjeżdżałem za diety PZPN, byłem ubogim krewnym, a kiedy za wyjazdy i pobyt płaciła UEFA, czułem się jak pan. I wiedziałem, co do czego włożyć, jak się zachować na bankiecie i co komu w jakim języku powiedzieć. Zdarzyło się jednak, że jeden z prezesów, z którym miałem jechać do Szwajcarii, przyjechał na Okęcie w chabrowym garniturze, żółtej koszuli non iron z plastikowymi czerwonymi spinkami, zielonym krawacie. Oczywiście, że trzeba było ratować sytuację, bo w zaproszeniu była mowa o strojach wieczorowych. Ale przecież nie robiłem tego przy każdym wyjeździe.

[b] Widać jednak, że poziom, obycie i wykształcenie prezesów były bardzo różne i nie da się chyba powiedzieć, że ci za komuny to dno, a ich następcy to połączenie kultury z kompetencjami.[/b]

Na pewno nie. Ustrój nie ma na takie rzeczy większego wpływu, może z wyjątkiem samego aktu wyboru. W tamtych czasach prezes PZPN był znany, zanim wybrała go sala. Ale w większości byli to bardzo wartościowi działacze z normalnymi ludzkimi wadami. Kiedy w roku 1972 prezesem miał zostać Stanisław Nowosielski, a ja pełniłem jeszcze funkcję sekretarza generalnego, usłyszałem od niego: – Wiesz, towarzysze doszli do wniosku, że się zrutynizowałeś. I funkcję pełnić przestałem. Po niecałych dziesięciu latach Włodzimierz Reczek zaproponował mi stanowisko wiceprezesa do spraw organizacyjnych. Reczek, który przez 20 lat kierował polskim sportem i działał w MKOl., nie miał większego pojęcia o piłce nożnej. Został prezesem, mając poparcie działaczy katowickich i krakowskich. To był kulturalny, inteligentny i bystry facet. Okres jego prezesury przypadł na trudne lata stanu wojennego, jednak on potrafił się zachowywać bardzo godnie.

[b] Czy dziś ktoś z PZPN prosi pana o opinię w jakiejś sprawie? [/b]

Jestem w tzw. Kole Seniorów związku, zajmuję się zasobami archiwalnymi, mającymi w zamyśle stać się zbiorami muzeum związku. Mam więc niemal codzienny kontakt. W UEFA odpowiednikiem Koła Seniorów jest tzw. grupa dawnych towarzyszy – Amicale des Anciens. No i wyszło, że jestem jego najstarszym członkiem. UEFA nadal zaprasza mnie na rozmaite uroczystości i przysyła życzenia.

[b]– Jest pan rówieśnikiem PZPN...

Leszek Rylski: [/b]Nie, proszę pana. Jestem starszy od PZPN. Kiedy w Warszawie 20 grudnia 1919 roku zakładano PZPN, ja już od dwóch tygodni byłem na świecie. Mój ojciec przyjechał do Warszawy z rodzinnych Suwałk na studia w SGGW. W stolicy rozbrajał Niemców w listopadzie 1918 roku i tu poznał swoją przyszłą żonę, a moją matkę. Była uczennicą konserwatorium w klasie fortepianu znanego kompozytora Ludomira Różyckiego. Kiedy owocem ich miłości miałem zostać ja, ojciec prosił żonę, aby wyjechała do Suwałk, żeby syn miał zapisane to samo miejsce urodzenia co ojciec. Zresztą ojca przy tym nie było, bo leżał wtedy ciężko ranny po bitwie z bolszewikami. Poświęcił się karierze wojskowej, był oficerem, przerzucano go z jednego garnizonu do drugiego, więc przed wojną kilka razy zmienialiśmy adresy. Ja też mam za sobą służbę w wojsku, dosłużyłem się stopnia majora.

Pozostało 92% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?