Nieduże rozumy

Przez kilkanaście lat, zanim przeniosłem się na trybunę prasową stadionu Legii, miałem tam inne stałe miejsce. Trybuna górna D, piąty rząd od dołu. Przychodziłem w gronie przyjaciół z Falenicy, kolegów z uniwerku, w dobrym tonie było zabieranie na mecze koleżanek.

Publikacja: 08.04.2011 01:47

Cztery rzędy niżej siadało zawsze trzech panów w średnim wieku. Jeden wysoki i potężny, drugi z wagi koguciej, trzeci lekko przygarbiony. Wiedzieliśmy, kim są, ale na stadionie wszyscy byliśmy kibicami i nie ograniczaliśmy się w dopingowaniu.

 

Jego generalna teza była prosta: każda drużyna przyjeżdżająca na Łazienkowską jest naszym wrogiem i na każdą mieliśmy jakiegoś haka. Albo nam się nie podobało jej pochodzenie, albo jakiś konkretny zawodnik, który zalazł nam za skórę. Tak było przy wizytach drużyn ze Śląska i traktowanego na równi z nim Zagłębia Sosnowiec, z którym Legia nie miała jeszcze podpisanego układu o przyjaźni.

 

Grał tam pomocnik Alojzy Fulczyk, który charakteryzował się częstszym kopaniem przeciwników niż piłki, co nie było na Łazienkowskiej mile widziane. W Legii od wyrównywania tego rodzaju porachunków był prawy obrońca Antoni Mahseli. Kiedy więc Fulczyk lub ktokolwiek inny trafił Lucjana Brychczego w piszczel, to my chórem apelowaliśmy do Mahselego: – Antek, złam mu nogę!

Sytuację Fulczyka pogarszał fakt, że był Ślązakiem, czyli z naszego punktu widzenia przedstawicielem obcego narodu. Po prawdzie Mahseli był przy nim Ślązakiem stuprocentowym, któremu na siłę zmieniono imię z Horsta na Antoniego, ale on był nasz, a więc dobry.

Doszło zresztą kiedyś do śmiesznej sytuacji. Legia grała w Bytomiu z Polonią, poprzednim klubem Mahselego. I kiedy ta Polonia strzeliła w końcówce bramkę, Antek zapomniał, w której drużynie gra, i z radości wyrzucił ręce w górę. Podbiegł do niego warszawiak z Pruszkowa Jacek Gmoch i z wyrzutem spytał: – A ty, pieprzony Szwabie, po której stronie jesteś?! No i zrobiła się afera, bo Mahseli, reprezentant Polski, był oficerem ludowego Wojska Polskiego i podobnie jak Gmoch, absolwentem Politechniki Warszawskiej.

Najgorzej miał Włodek Lubański. Kiedy do Warszawy przyjeżdżał Górnik Zabrze, śpiewaliśmy zgodnie "Powiedz mamo, powiedz ojcze, że Górnicy, to volksdeutsche".

Kiedy zostałem dziennikarzem i pierwszy raz jechałem na Śląsk, w redakcji spytano mnie, czy znam niemiecki. Bo w żadnym innym języku w Zabrzu, Chorzowie i Bytomiu się nie dogadam. Nie dość, że się dogadałem, to mam na Śląsku wielu znajomych, wracam tam z przyjemnością, pełen podziwu dla Ślązaków. Wszyscy z dumą wkładali koszulkę z Białym Orłem, a kiedy jeden z nich Józef Gomoluch z Ruchu, po jedynym swoim meczu w reprezentacji nie chciał się z tą koszulką rozstać i wracał w niej do domu, zrobiono z niego pijaka i wariata.

Wiele lat później spytałem Tadeusza Konwickiego, jednego z trójki siadającej cztery rzędy niżej, dlaczego przestał chodzić na mecze. – Wie pan – odpowiedział – chodziliśmy kiedyś regularnie na Legię ze Stasiem Dygatem i Guciem Holoubkiem. Siadaliśmy pod dachem, a miejsca za nami zajmowała zawsze ta sama grupka młodzieży. Byli nawet dość sympatyczni i dowcipni, ale i głośni. Uznaliśmy, że my już do tego nie pasujemy.

Nie miałem odwagi powiedzieć Konwickiemu, że w tej grupce był m.in. dzisiejszy redaktor naczelny "Polityki", przyszły wiceminister spraw zagranicznych, architekt, prawnicy, krytyk muzyczny, kilku dziennikarzy. Ja też tam byłem. Mieliśmy wtedy po kilkanaście lat i nieduże rozumy.

Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
SPORT I POLITYKA
Czy Rosjanie i Białorusini pojadą na igrzyska? Zyskali silnego sojusznika
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń